Drugiego sierpnia z naszych posterunków w domach Wilcza
1 i Wilcza 2 dostrzegamy czołgi jadące Alejami Ujazdowskimi w stronę
placu Trzech Krzyży. Czekamy na nie spięci wewnętrznie. Kiedy
podjeżdżają blisko, obrzucamy je butelkami z benzyną. Jeden z czołgów
zaczyna się palić, pozostałe zatrzymują się i ostrzeliwują bramy i okna
domów z działek i ckm. Płomień, niestety, wygasa - czołgi odjeżdżają w
stronę Nowego Światu.
Nasza dwunastoosobowa grupa przeprawia się na drugą,
parzystą stronę Alej Ujazdowskich. Odcinek ten jest silnie ostrzeliwany z
broni maszynowej od ulicy Piusa XI, od ulicy Matejki i z gmachu
gimnazjum im. Królowej Jadwigi, gdzie znajduje się Soldatenheim.
Atakujemy dom nr 24 "Pod gigantami", gdzie mieści się Ruestungskommando.
Opanowujemy go prawie bez oporu. Niemiecka obsada ucieka w kierunku
Wiejskiej. W nasze ręce dostaje się kilkanaście skrzynek granatów
obronnych, dużo broni krótkiej oraz 1 karabin.
Na placu Trzech Krzyży znowu ukazują się czołgi. Pod
ich osłoną dociera pod budynek gimnazjum dobrze uzbrojona grupa
żołnierzy niemieckich. Czołgi odjeżdżają, a żołnierze atakują dwa domy
świeżo przez nas zdobyte. Obrzucamy ich granatami zabijając paru.
Natarcie załamuje się. Niemcy wycofują się do gimnazjum. Tam uzyskują
posiłki i znowu nas atakują, zmuszamy ich jednak do odwrotu. Odstępują
od dalszej walki pozostawiając na ulicy zabitych. Z naszej grupy nikt
nie doznaje obrażeń. Odnieśliśmy zwycięstwo w walce ze znacznie lepiej
uzbrojonym i przeważającym liczebnie przeciwnikiem. Broń i hełmy
poległych przechodzą w nasze posiadanie, z czego jesteśmy niezmiernie
dumni; od tej chwili stanowimy uzbrojony oddział powstańczy.
Przenocowaliśmy w zdobytym budynku. W następnym dniu dołączają do nas ochotnicy, zostają wyposażeni w broń.
Wykrywamy w Alejach Ujazdowskich 22 strzelającego do nas z ukrycia "gołębiarza" i likwidujemy go.
Poważne zagrożenie stanowi dla nas załoga Soldatenheim.
Dowództwo odcinka podejmuje decyzję zaatakowania tego obiektu. W akcji
bierze udział, oprócz naszego oddziału, pluton ppor. "Kłosa" i pluton
głuchoniemych. Natarcie rozpoczynamy wieczorem. Po godzinie walki Niemcy
podpalają budynek i, korzystając z ciemności, uciekają na Wiejską.
Ugasiliśmy pożar. Tej samej jeszcze nocy zajmujemy gmach z kinem
"Napoleon" przy placu Trzech Krzyży. Oswobadzamy Polaków, którzy
przebywali w jego podziemiach.
W następnych dniach budujemy barykady oraz zajmujemy
dwa domy przy ulicy Wiejskiej 17 i 19. Z okien świeżo zdobytych domów
obrzucamy granatami dwie ciężarówki wiozące spod Sejmu niemieckich
żandarmów i Ukraińców. Po tej naszej akcji samochody z wojskiem
przestają jeździć Wiejską, ale pojawia się czołg, a za nim grupa
żołnierzy. Podjeżdża blisko domu nr 17 ostrzeliwując z działka i km
bramę i okna tego domu. Obrzucony przez nas butelkami z benzyną i
granatami zawraca osłaniając żołnierzy. Jeden z żołnierzy pada, cała
grupa wycofuje się do Sejmu pod osłoną czołgu.
Parzysta strona Wiejskiej jest zajęta przez Niemców,
skąd ostrzeliwują nasze pozycje. W domu nr 17, na pierwszym piętrze
otrzymuje postrzał w głowę ochotnik, który dopiero co się do nas
przyłączył. "Jadzia" i "Basia" transportują go do szpitala na ulicę Hożą
13. W drodze umiera... Jest to pierwsza strata w naszej grupie.
Ochotników przybywa, przyłącza się do nas kilku
mężczyzn i dwie dziewczyny: Maria Gozdalska ps. "Misia" i Barbara
Paczyńska ps. "Marta".
Tracimy następnego żołnierza.
Likwidujemy kolejnego "Gołębiarza" na dachu domu Wiejska 17.
Na ulicy Prusa bierzemy do niewoli sześciu żołnierzy z
Armii Własowa; bez oporu poddali się i złożyli broń. Okazało się, że
mieli w zamkach karabinów i w kaburach amunicję z obciętymi czubkami...
Jeńców zamykamy w tymczasowym areszcie.
Przepędzamy Niemców z odcinka parzystej strony ulicy
Wiejskiej i zajmujemy budynki aż po ul. Frascati. W domu Wiejska 16
Niemcy stawiają opór nieco dłużej, ale wreszcie wycofują się. Z kotłowni
zdobytych domów wychodzą polskie kobiety, które tam się schroniły w
obawie przed Niemcami. Wyglądają jak upiory: wybrudzone, wystraszone,
głodne. W obawie, żebyśmy nie pozostawili ich na pastwę wroga, nie
odstępują od nas ani na chwilę. Zostają przeprowadzone na razie na drugą
stronę Wiejskiej, a potem dalej, w bezpieczne miejsce.
W czasie przeszukiwania piwnic i strychów w zajętych
domach zatrzymujemy 11 kobiet, Volksdojczek, niektóre są z małymi
dziećmi. Razem z jeńcami odprowadzone zostają do żandarmerii, na
Marszałkowską róg Wilczej.
Ludność cywilna darzy nas zaufaniem, a młodzież
ochotniczo wstępuje do naszego oddziału. Jednak ciągle jeszcze jest nas
za mało, aby obsadzić posterunki we wszystkich zdobytych domach.
Do objęcia najdalej wysuniętego posterunku na ulicy
Marii Konopnickiej wyznaczono "Zbyszka" i mnie. Po chwili likwidujemy
dwóch łącznościowców ze szpulami kabla na plecach, którzy zakładali
linię telefoniczną pod oknami naszego stanowiska w stronę gmachu YMCA. Z
bramy ucieka trzech Niemców w stronę pomnika płk. Nullo. Otwieramy
ogień do uciekających. Jeden z nich pada, ale wkrótce podnosi się i,
kulejąc, z pomocą kolegów dociera do pomnika. Wszyscy trzej chowają się w
dołku za pomnikiem. W tym czasie stanowisko nasze zostaje ostrzelane z
karabinu maszynowego w budynku YMCA uniemożliwiając nam dalsze
ostrzeliwanie Niemców ukrytych za pomnikiem. Przybiega łącznik Rysiek
odwołujący nas z tego posterunku, ponieważ Niemcy powtórnie wtargnęli do
budynków Frascati 1 i 3, gdzie nie ma naszych posterunków z powodu
braku żołnierzy. Usiłujemy opuścić dotychczasowy posterunek, który
znajduje się pod ostrzałem. Rysiek pada. Wciągamy go na klatkę schodową
i rozrywamy ubranie - kula przeszyła mu pierś, rana mocno krwawi...
Rysiek krzyczy:
- Zabili mnie! Nie zostawiajcie mnie tutaj! - płacze. Z ust cieknie mu krew.
Postanawiamy szybko go przetransportować w bezpieczne
miejsce. Kładę się na brzuchu, "Zbyszek" układa Ryśka na moich plecach i
dla pewności przywiązuje go kablem telefonicznym do mnie. Pod silnym
ostrzałem czołgamy się do tylnych drzwi domu w podwórku, gdzie oczekuje
już służba sanitarna. Zabierają Ryśka i odnoszą do szpitala na
Mokotowską.
W niedługim czasie Niemcy wkraczają do opuszczonego
przez nas budynku na ul. Konopnickiej oraz wypierają nas z sąsiedniego
budynku.
Stawiamy zaciekły opór w domu pod nr 16. Powiadomiony o
ciężkiej sytuacji por. "Bradl" przysyła posiłki z gimnazjum i jeszcze
przed wieczorem wypieramy Niemców na parzystą stronę ul.Frascati. W
odzyskanych domach na Frascati zamykamy i barykadujemy bramy i ustawiamy
posterunki.
Dowództwo podejmuje decyzję przeprowadzenia nocnego
ataku na YMCA. Uderzenie ma nastąpić z placu przedsiębiorstwa
budowlanego położonego na rogu Prusa i Konopnickiej. Wyznaczono 14
żołnierzy, mnie wśród nich. Mamy miotacz ognia. Będziemy razić ognistą
cieczą narożnik YMCA, gdzie umieszczone są niemieckie ckm. Mamy też
podpalić bramę garażu. Zarządzono całkowitą ciszę - jedyną szansę daje
całkowite zaskoczenie Niemców. Wróg nie dowierza ciemnościom powstańczej
nocy. Niemcy oświetlają teren rakietami, ostrzeliwują plac z broni
maszynowej. W tych warunkach rozpoczęcie nierównej walki byłoby
samobójstwem... Dowództwo odwołuje natarcie. Wycofujemy się, z jednym
rannym w rękę, w miejsce stosunkowo bezpieczne. I właśnie tam zabłąkana
kula trafiła w oko naszego żołnierza. Rana jest śmiertelna.
Wracamy na posterunki przy ul. Frascati.
Dnia szóstego sierpnia od rana napływają ochotnicy,
niektórzy z bronią. Zgłaszają się też kobiety do służby sanitarnej i
pomocniczej. Dołącza do nas dobrze uzbrojony pluton z Woli pod
dowództwem por. "Pantery". Powstaje kompania. Por. "Bradl" dzieli ją na
plutony i drużyny. Ja trafiam do plutonu por. "Springera".
Por. "Pantera" ze swym plutonem obejmuje posterunki w
domu przy Frascati 1 naprzeciwko Izby Przemysłowo-Handlowej (zajętej
przez Niemców) i ul. Senackiej, a mój pluton - w domu Frascati 3. Reszta
żołnierzy kompanii "Bradla" zajmuje stanowiska w domu na rogu M.
Konopnickiej i B. Prusa naprzeciwko YMCA.
Każdy pluton posiada własną służbę sanitarną z
noszami. Wewnątrz podwórka w jednym z budynków zostaje urządzony
kompanijny punkt sanitarny. Wszyscy lżej ranni będą się tam zgłaszać w
celu uzyskania pierwszej pomocy, a czasem nawet pozostawać przez parę
dni pod opieką naszych sanitariuszek. Do szpitali odnosić się będzie
tylko ciężko rannych. Szpitale są już przepełnione.
Zdobyty teren jest bez przerwy ostrzeliwany z ogrodu
sejmowego granatnikami, które wyrządzają duże szkody. Są zabici i dużo
rannych.
Przed wieczorem Niemcy atakują bramy domów Frascati 1 i
3. Pod bramę nr 3 podłożyli ładunek wybuchowy, ale żelazna brama nie
ustąpiła. Z ul.Senackiej duża grupa żołnierzy niemieckich atakuje bramę
nr 1, lecz zostają ostrzelani z okien piwnicznych i obrzuceni granatami z
okien pierwszego piętra. Nacierający najpierw chowają się pod mury
budynków, a potem wycofują się, pozostawiając na jezdni zabitych. Por.
"Pantera" wyskakuje z bramy na ulicę i leżącemu na chodniku Niemcowi
zabiera broń, wyskakuje powtórnie, aby zabrać broń drugiemu Niemcowi i
otrzymuje śmiertelną serię. W nocy żołnierze z jego plutonu zabierają z
ulicy ciało swego dowódcy. Zabitych żołnierzy niemieckich zabierają
polscy zakładnicy więzieni w Sejmie. Rano por. "Pantera" zostaje z
honorami pochowany.
Nasz dowódca, por. "Springer", przechodzi do sztabu, a
na jego miejsce przychodzi por."Truk". Jego pierwszą czynnością jest
sprawdzenie posterunków w domu Frascati 3 i na Konopnickiej.
W nocy Niemcy atakują dużą ilością żołnierzy drugą
stronę ul. Frascati i bramę nr 3. Do akcji używają miotacza ognia, który
ognistym płynem oblewa częściowo już wypalone ruiny, a jednocześnie
oświetla teren. Niemiec z miotaczem ognia otrzymuje postrzał w zbiornik
na plecach i staje w płomieniach. Z krzykiem:
- Hilfeeee!
wpada jak żywa pochodnia w podwórko domu nr 4, do
swoich. Niemcy dalej dobijają się do bramy, czymś w nią walą i
podważają. Odstrasza ich parę granatów rzuconych z góry. Odstępują od
bramy i ruszają w ul. Konopnickiej. Atakuje ich por. "Truk" z częścią
plutonu; ratują się ucieczką, ponosząc duże straty w zabitych. I znowu
polscy zakładnicy z Sejmu zabierają ciała i odnoszą w stronę ogrodu
sejmowego.
Od pocisku granatnika, ostrzeliwującego nasz teren,
ginie młody żołnierz z plutonu przybyłego z Woli, Marian Wasiński, a
drugi zostaje ciężko ranny. "Jadzia" z "Basią" transportują rannego do
szpitala na Hożą; koło nich rozrywa się pocisk artyleryjski i obie
zostają umieszczone w szpitalu.
Dom Frascati 4, będący w posiadaniu Niemców, zostaje
zamieniony w uzbrojoną wartownię. Robią z niego częste wypady na naszą
stronę ulicy oraz bez przerwy ostrzeliwują nasze pozycje. Są straty w
ludziach. Zapada decyzja zrobienia podkopu pod ulicą do tego domu i
zdobycia go przez zaskoczenie. Przy podkopie pracujemy wszyscy. Praca
jest bardzo ciężka, a z braku powietrza - wyczerpująca. Dusimy się...
Ażeby było szybciej pracujemy w dzień i w nocy. Po
zakończeniu drążenia ziemi podkop zostaje ostemplowwany drewnianymi
belkami, saperzy przystępują do wybicia włazu w ścianie fundamentowej.
Muszą zachowywać wielką ostrożność, żeby Niemcy nie odkryli naszych
zamiarów. Otwór wypadł w kotłowni domu nr 4. Stamtąd następuje uderzenie
na rozespanych Niemców, którzy zupełnie się go nie spodziewają.
Obudzeni przez nas uciekają w bieliźnie i boso. Dowodem na to są
pozostawione mundury i buty. W akcji tej zginęło 6 Niemców. Dom nr 6,
przylegający do nr 4, również zostaje wkrótce zdobyty, tracimy przy tym
jednego żołnierza. Zostałem ranny w głowę. Pierwszej pomocy udziela mi
sanitariuszka Halina Szeptycka, po czym zostaję przeniesiony do punktu
sanitarnego naszej kompanii.
Nasze oddziały są tuż pod YMCA. 9 sierpnia "Czekolada" i
"Rawicz" obsadzają punkt położony najbliżej YMCA, drewnianą szopę
przylegającą do narożnego budynku u zbiegu ulic Prusa i Konopnickiej. Na
strychu szopy zbudowali sobie stanowiska strzeleckie z worków
wypełnionych piaskiem. Całą dobę obserwują niemiecką placówkę. Nic się
nie dzieje. Cisza. Nagle Niemcy skierowują na nich silny ogień z broni
maszynowej i moździeży; konstrukcja dachu szopy staje w płomieniach.
Obaj strzelają do postaci ukazujących się w oknach YMCA. Piasek sypie
się z osłaniających ich worków. "Rawicz" zostaje trafiony w czoło.
"Czekolada" bierze kolegę na plecy i czołga się z nim w kierunku otworu
wykutego w murze. Wbiega dowódca drużyny, plutonowy "Starter" - ugodzony
pociskiem karabinowym z obciętym czubkiem pada z rozszarpanym
ramieniem. Na płonący strych dostaje się sanitariuszka "Sarenka". Ranni
zostają przeniesieni w bezpieczne miejsce i opatrzeni. Niestety, w
drodze do szpitala "Rawicz" umiera...
Tak więc nasza kompania prowadzi równocześnie walki pod Sejmem i pod YMCA.
Chcąc wedrzeć się do gmachu YMCA próbujemy wykopać
tunel pod ul. Prusa, ale odległość jest większa niż na Frascati; po
wielu trudach trzeba zrezygnować. Wysiłek poszedł na marne. Niezdobyta
YMCA nadal nam urąga... A przecież byliśmy tak blisko, tuż, tuż ...
Niemcy w obawie przed nami wysadzają w powietrze
wszystkie wille i małe domki stojące w pobliżu ogrodu sejmowego.
Parokrotnie próbują odbić utracone domy Frascati 4 i 6. O te budynki
staczamy ciężkie boje, czasem Niemcy wypierają nas z budynku nr 6, ale
por. "Truk" nie pozwala im umocnić się i silnymi uderzeniami wypiera ich
z powrotem do ogrodu sejmowego. Przy tych operacjach Niemcy tracą wielu
żołnierzy, a my zdobywamy po zabitych broń i amunicję. Jesteśmy coraz
lepiej uzbrojeni.
Niemcy wzmagają ostrzał terenu naszej kompanii. Wiele
osób zostaje rannych i parę zabitych. Pocisk wpada nawet do kompanijnej
kuchni i demoluje ją. Kucharz i jego pomocnica, Jadzia, są ranni, z tego
powodu przez parę dni nie mamy obiadów.
Nocą, przy wsparciu broni maszynowej, Niemcy wysyłają
z Sejmu 14-tu Polaków zakładników pod barykadę na ul. Wiejskiej, żeby ją
rozebrali, wpuszczamy wszystkich na nasz teren przez bramę domu nr 12.
Odzyskali wolność. Opowiadają, jaką gehennę przeżywali w Sejmie.
Czterech z byłych zakładników od razu wstępuje ochotniczo do naszej
kompanii, reszta udaje się w głąb Śródmieścia, by poszukiwać rodzin.
Do naszej kompanii przyłącza się dwóch obcokrajowców:
Smith Lawrence pochodzi z Londynu, jest podoficerem i mechanikiem w
lotnictwie, a Max Ouley pochodzi z Australii, w cywilu był właścicielem
restauracji, a w wojsku piechurem. Obaj uciekli z obozu jeńców pod
Poznaniem. Opowiadają, że dzięki ofiarnej pomocy Polaków dotarli do
Warszawy. Teraz walczą w naszej kompanii.