Samotna została stolica wśród
zgliszcz,
Bomby, pociski ją zryły.
W wędrówkę tułaczą musieliśmy
iść,
Na straży zostały mogiły.
Zbigniew Piasecki kpr. "Czekolada" bat. "Miłosz" komp. "Bradl"
Oddział por. "Bradla", do którego zostałem skierowany,
wkrótce rozrósł się do kompanii. W kompanii tej walczyłem w plutonie
por. "Pieprza" i por. "Kruka" do kapitulacji. Podczas akcji w rejonie
Sejmu zostałem lekko ranny.
Przed ogłoszeniem kapitulacji por. "Dołęga", były
adiutant mjr. "Hubala", zorganizował grupę ochotników, którzy nie
chcieli iść do niewoli, a pragnęli dalej walczyć w partyzantce. Mając do
wyboru broń całego batalionu wybraliśmy najlepszą, zaopatrując się
również w dużą ilość amunicji i granaty. Wg relacji por. "Dołęgi"
mieliśmy dołączyć do utworzonego większego oddziału ochotników i
zbrojnie przebijać się z okrążonej Warszawy do Gór Świętokrzyskich lub
innych obszarów leśnych.
Z naszego plutonu zgłosiło się 5 osób: por. "Dołęga", pchor. "Dewajtis", sierżant "Dziadosz", strzelec "Ula" i ja.
Ulokowano nas w szpitalu przy ul. Złotej - była tam
bezpieczna "melina". Cały Korpus Warszawski wyszedł z miasta i był
kierowany do obozów jenieckich , a nasza "piątka" czekała na wiadomość,
czy jest możliwość przebicia się poza Warszawę.
Kontrwywiad stwierdził, że nie mamy żadnych szans
przebicia się, ponieważ dookoła Warszawy istnieje duże zmasowanie wojska
niemieckiego o dużej sile ognia.
Ta sytuacja zmusiła nas do podjęcia decyzji - opuszczamy Warszawę z ludnością cywilną.
W drodze do Pruszkowa pchor. "Dewajtis" i ja
skorzystaliśmy z nieuwagi eskorty, zeskoczyliśmy w zarośla rosnące na
obrzeżach szosy. Ucieczka pozostałej "trójki", która szła w oddaleniu od
naszej "dwójki", również się udała.
Doszliśmy do zabudowania położonego z dala od wioski
zmieniając kilkakrotnie pozycję - czołgając się lub idąc wpół schylonym.
Dopisało nam szczęście, gdyż trafiliśmy do d-cy placówki AK, który nas
bardzo mile przyjął. Oficer ten, znając doskonale swój obszar działania,
skierował nas do Gołąbek, gdzie ukrywali się na "melinie" dwaj koledzy z
naszej kompanii - Smith Lawrence - Londyńczyk i Ouley Max -
Australijczyk, uciekinierzy z obozu jenieckiego koło Poznania.
Była to miła niespodzianka - zdecydowaliśmy razem ruszyć w dalszą niebezpieczną drogę.
Po odpoczynku przydzielono nam przewodników, którzy
mieli nas prowadzić etapami do rejonu Gór Świętokrzyskich, gdzie jeszcze
trwały walki oddziałów partyzanckich.
W drodze do pierwszej osady, odległej około 30 km od
Warszawy, odwiedziłem kolegę - harcerza - byłego partyzanta z lasów
kabackich, zamieszkałego w Szczakach - Złotokłosie. Dalszą drogę
odbywałem samotnie, a w ślad za mną podążali koledzy ze Szczak -
Wojciech Szczepański i dwóch braci Grzeszczaków. Po przejściu
kilkudziesięciu kilometrów - dwaj bracia zostali złapani.
W pobliżu Wólki Plebańskiej natknąłem się na patrol
Mongołów w mundurach niemieckich. Zostałem zatrzymany i przekazany
oficerowi Wehrmachtu.
Pod eskortą zostałem przeprowadzony do domku
wiejskiego. Tam przebywałem do następnego dnia w asyście wartownika. W
południe wszedł do izby ten sam podoficer, rozkazał wyprowadzić mnie na
podwórze, wskazał wartownikowi ręką, w jakim kierunku ma się udać. Przed
nami był gęsty las i przebiegały tory kolejowe, przy których stała
budka dróżnika, a na placyku po przeciwnej stronie przy drabiniastym
wozie ucztowało 10-ciu pijanych żołnierzy o wyglądzie Mongołów.
Mój opiekun wszedł do budki strażnika i kazał mi
zaczekać. W tym czasie nadjechał pociąg towarowy o zwolnionym biegu.
Wagony mnie zasłoniły, byłem niewidoczny od strony pijanych żołnierzy;
bez dłuższego zastanawiania się wskoczyłem do breku wagonowego (dziś
nurtuje mnie pytanie: czy strażnik świadomie czy niechcący umożliwił mi
ucieczkę?).
W niedługim czasie dojechałem do Skarżyska. Ku memu
zdziwieniu na peronie zobaczyłem kolegę Wojtka Szczepańskiego. Razem
udaliśmy się do miejscowości Łączna (około 16 km), gdzie oczekiwano nas
od kilku dni. Punkt kontaktowy był u kierowniczki poczty, pani
Jankowskiej. W domu pani Jankowskiej zostaliśmy serdecznie przyjęci i
nakarmieni. Na drugi dzień siostra p. Jankowskiej, łączniczka "Zofia",
przeprowadziła nas do ustalonej placówki AK we wsi Kraino w Górach
Świętokrzyskich, blisko Łysicy, w obszarze działań por. "Barabasza" ( z 4
pp Legionów). Odebrał nas por. "Gutek" i przekazał na kwaterę do
gospodarzy. Był 25 października 1944 r. - dotarłem do partyzantów!
Włączę się do walki z Niemcami.
Nad ranem usłyszeliśmy ujadanie psów i hałaśliwe głosy
- to wojsko i żandarmi otaczali wieś i przeprowadzali obławę na
mężczyzn potrzebnych do przymusowej pracy na rzecz zwycięstwa III
Rzeszy. Znalazłem się wśród złapanych. Wszystkich schwytanych spędzono
na plac przed kościołem, potem załadowano do wagonów kolejki i ...
transport ruszył w nieznane...*