Maria Paulina Eytner "Halina" łączn. batalion "Sokół"
Drugiego sierpnia rano wiadomość: w naszym domu
Nowogrodzka 3/5 formuje się oddział powstańczy. Muszę tam iść,
przezwyciężyć nieśmiałość. Samotna decyzja, a matka nie protestuje.
Zgłaszam się, obieram pseudonim "Halina" - jestem łączniczką!
Praca łączniczki to służba w sztabie "Sokoła"; zawsze w
pogotowiu na polecenia, dyspozycje, rozkazy, utrzymanie łączności z
Alejami Ujazdowskimi, a także przenoszenie posiłków dla żołnierzy.
Współpracuje ze mną "Mary", piękna równolatka. Ma lśniące, czarne,
śmiejące się oczy - taką ją pamiętam. Druga łączniczka to "Hanka",
mieszka przy ul. Brackiej, najmilsza koleżanka - i ciągle głodna.
"Halina, czy to będzie duży grzech, jeśli zjem trochę tej zupy?" - mówi
do mnie, gdy przez przebite korytarze i piwnice niesiemy kocioł z zupą.
Oddzielny rozdział - to "Antek Rozpylacz" (Antoni
Godlewski), piękny, młody chłopak. Jeden rozpylacz w naszym oddziale i
częste akcje. Antek zawsze z tą bronią... i tak już pozostało - "Antek
Rozpylacz". Pewnego dnia wiadomość: Antek nie żyje... Tego nie można
zwyczajnie opisać. To był żołnierz - bohater naszego oddziału.
Pierwsze uderzenia moździerzy, są ranni. Krótkie
szkolenie o tym, że jest to bardzo niebezpieczna broń. Granaty wpadają
na podwórka, duży rozrzut odłamków. Należy się strzec - jak? Ranna jest
jedna z koleżanek-łączniczek "Hanka II". Wyszła na moment ze sztabu i
została ranna w dłoń, to się nie zgoi do końca Powstania. W tym samym
momencie wnoszą majora "Macieja" z urwaną nogą. Twarz szara z bólu.
Dotąd mam przed oczyma obraz tego dużego mężczyzny, złamanego strasznym
bólem.
Płyną szybko dni powstańcze. W pamięci zaciera się
chronologia, mieszają się fakty - wszystko w scenerii pięknej, złotej
polskiej jesieni. Płyną dni pracy łączniczek, równo z innymi,
walczącymi. Oni mi zawsze imponują...
Pierwsze Msze polowe... pierwsze polskie flagi. Moja
matka szyła je w naszym mieszkaniu na 3 piętrze, szybko, chyłkiem, bo
strzelają, bo przecież krążą samoloty. Biało-czerwone flagi powiewają
nad Warszawą. Mieliśmy tę wolną Polskę już wtedy, przed rzeczywistym
zakończeniem wojny...
Akcje bojowe coraz częściej, Niemcy coraz bliżej,
trzeba odpierać ich ataki. Pamiętam dom przy Brackiej (nr 12?)
naprzeciwko ulicy Nowogrodzkiej. Jakieś słabe miejsce. Niemcy ciągle tam
atakują. Nasi ich odrzucają. Giną... Z "piatem" nad cukiernią
Kuczyńskich (Bracka róg Alej Jerozolimskich) na czołg "Tygrys". Giną...
Coraz więcej ubywa naszych chłopców-bohaterów.
W moich wędrówkach łączniczki - przez przebijane
piwnice - w Aleje Ujazdowskie z meldunkami i rozkazami "po drodze"
wstąpiłam do rodziny (ul. Hoża 7). Siostra cioteczna Helena walczy w
okolicy Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych oraz YMCA. Jej matka -
moja ciotka Stefania - zachowuje kamienny spokój, chociaż wie, że córka w
akcji, a syn pod Warszawą we Włochach (młody, co się z nim dzieje?).
Słysząc samoloty mówi: "Amerykanie idą nam z pomocą" ( w jaki sposób?). A
jednak słowa te dodają mi wiary w rychły i szczęśliwy koniec powstania w
Warszawie.
W oddziale zmiany, przychodzą chłopcy z innych oddziałów powstańczych, zdziesiątkowani, zmęczeni, ale bohaterscy.
Coraz ciężej, coraz częściej naloty na nasz bezbronny
"kwadrat oporu". znowu samoloty nad nami, rozpoczyna się silne
bombardowanie. Zburzony kościół św. Aleksandra i okolice placu Trzech
Krzyży. Prowadzę więc matkę i ciotkę staruszkę do rodziny, na ulicę Hożą
7, bo chyba tam będzie bezpieczniej. Wracam do Oddziału i zastanawiam
się, czy dobrze postąpiłam. Po dwóch dniach postanawiam sprowadzić je z
powrotem, bo na Nowogrodzkiej ciszej, a tam ciężkie naloty. Następnego
dnia idę po walizki, ktore mamy spakowane "na wszelki wypadek". Droga na
ulicę Hożą już nie do poznania. Dom rodzinny - kupa gruzów. Stoję
zdrętwiała. Gdzie oni? Wokół złowroga cisza. Ktoś podchodzi do mnie,
pytam o nich. Żyją, są na ulicy Mokotowskiej w zakładzie mechanicznym
mego wuja. Helena ranna.
Zrzuty, tragiczna noc, masakra: ognisko sygnalizacyjne
zwabiło wroga, który rzucił bomby: 4 powstańców poniosło śmierć, 24
jest rannych. Ze zrzutów dostajemy żywność - cukier. Och, ta
kasza-pęczak z cukrem, brrr... Ze zrzutów jest też broń, dzięki temu
mamy "piata". Już wiemy, że to wspaniała broń przeciwpancerna. Idą
chłopcy z tym "piatem". Giną...