Maria Zglinicka mieszkanka
domu Krucza 12
Pierwszy wrzesień, rocznica wybuchu
wojny. Wydaje się wręcz nieprawdopodobne, że przeżyliśmy tych
pięć strasznych lat okupacji. Radio brytyjskie nadało z Londynu
przemówienie Churchilla i Raczkiewicza. Mówili o naszym
bohaterstwie, ocenili powstanie jako największą bitwę tej wojny,
ale o konkretnej pomocy dla powstańców nie wspomnieli. Może
nie mają możliwości nam pomóc?
Wpadła na chwilę Krysieńka. Powiedziała, że jej
kompania przeprowadziła atak w kierunku Sejmu. Powstańcy zajęli nowe
tereny na ul. Matejki. Przy budowie barykady na ul. Matejki poległo
kilku Gruzinów, którzy walczyli w kompanii "Ziuk". Krysieńka spotkała
Basię Pakulską, okazało się, że jest w tej samej kompanii tylko w innym
plutonie. I dopiero teraz się zetknęły. Bardzo się ucieszyły ze
spotkania.
Skończył się dopływ wody, gazu i prądu. Po wodę trzeba
chodzić aż na Wilczą 6, blisko Mokotowskiej w podwórku tego domu jest
pompa. Mamy jeszcze świeczki, więc na razie będziemy siedzieć w
piwnicy przy świetle. Co będzie, gdy zabraknie świeczek? Strach
pomyśleć...
Przyszedł pan Franciszek O. Ich dom na Wspólnej został
zburzony, z całego mieszkania ocalała tylko kuchnia. Pyta, czy mogą
zamieszkać u nas? Naturalnie wyraziliśmy zgodę. Poszedł po żonę i
przyprowadził ją do nas, przynieśli trochę rzeczy, które były w
piwnicy i dzięki temu ocalały. Trudno wprost poznać panią Bronisławę;
jest wystraszona, apatyczna, nie rozmawia na żaden temat, od razu chce
zejść do piwnicy. Sprawia to przygnębiające wrażenie. Przez pięć
tygodni świetnie się trzymała, pracowała w szpitalu powstańczym mimo
swoich pięćdziesięciu lat, a teraz wpadła w depresję na skutek straty
mieszkania.
Padła Starówka! Opuścili ją jej obrońcy, wyszli kanałami. Ludność pozostała w gruzach... Pozostali też ranni powstańcy...
Odwiedził nas kuzyn, Tadzio Sumiński. Był ubrany w
panterkę, jak wszyscy żołnierze batalionu "Zośka". Jego oddział przebił
się ze Starówki górą, nie szli kanałami. Zapytał, jak żyjemy, gdzie
jest Krysia. Wyraził zdziwienie, że tu, w Śródmieściu jeszcze są domy i
że ludzie chodzą po ulicach. Był bardzo smutny i małomówny. Sam nic nie
opowiadał, więc nie miałam sumienia wypytywać go o to, co przeżył.
Wiemy przecież z "Biuletynów Informacyjnych", że zarówno na Woli jak i
na Starówce harcerskie bataliony przeszły przez piekło. Był bardzo
krótko, nie chciał nic jeść ani pić.
Jesteśmy równocześnie ostrzeliwani i bombardowani,
prawie nie wychodzimy z piwnicy. Do mieszkania wpadam na krótko, aby
ugotować coś do zjedzenia dla nas i dla państwa O. Strach przebywać na
pierwszym piętrze podczas bombardowania.
"Krowa" uderzyła w trzecie piętro naszej oficyny. W
piwnicy zrobiło się duszno od pyłu. Wybiegłam na podwórko sprawdzić, co z
naszym mieszkaniem - wypadły futryny z okien, drzwi kuchenne wyleciały z
zawiasów i leżą na schodach, cały zapas wody z trudem zdobytej przez
Jasieńka i pana Franciszka pokrył się warstwą brudu. Mieszkanie na
trzecim piętrze zburzone... Nikt nie zginął, to najważniejsze!
Znowu wpadła Krysieńka wystraszona, co z nami, bo była
blisko i przeczuwała, że "Krowa" trafi w nas. Ucieszyła się, że nic nam
się nie stało i oznajmiła, że... postanowili z Januszem wziąć ślub. Nie
mogłam uwierzyć własnym uszom! W takim momencie? Gdy wszystko wali się w
gruzy, gdy w każdej chwili jedno z nich może zginąć? Jaki to ma sens?
Janusz dopiero skończył 19 lat, Krysia ma lat 18, nie mają żadnego
zawodu. Jeśli przeżyją powstanie, powinni iść na studia. Ślub bardzo im
skomplikuje życie...Jestem zupełnie oszołomiona. Muszę porozmawiać z
mężem i z O. Może ktoś im wyperswaduje...
Przyszedł Janusz, uroczysty, przejęty - oficjalnie
poprosił nas o rękę Krysi. Powiedział wyraźnie, że nie wierzą już oboje w
zwycięstwo, nie wierzą nawet w możliwość przeżycia. Po prostu przed
śmiercią chcą się pobrać. Co na to powiedzieć? Popłakałam się. Oboje z
mężem wyraziliśmy zgodę na ślub, rodzice Janusza również.
Dzieci chcą, żeby ślub odbył się w kaplicy przy ul.
Wilczej 7. Okazuje się, że kapelan wojskowy z kaplicy nie może udzielić
ślubu bez zezwolenia dziekana. Dzieci starają się o zezwolenie.
Ósmego września okolice placu Trzech Krzyży są
ostrzeliwane przez ciężką artylerię. W południe wychodzi z miasta duża
grupa osób cywilnych. Wieczorem niemcy zaczynają planowo niszczyć
okolice skrzyżowania Hożej i Kruczej - pociski padają co kilka minut,
pobliskie domy walą się w gruzy. A nasze dzieci szykują się do ślubu...
Dziewiątego września uzyskują dyspensę dziekana.
Ksiądz kapelan wymaga, aby rodzice na piśmie wyrazili zgodę na ślub. Nie
mają obrączek, bo skąd je wziąć? Pan Franciszek O. odda swoją
Januszowi, a ja moją - Krysieńce. Ksiądz prosi o dwie świece - oddamy
ostatnie świece... Prosi też o papierosy, bo chodzi do szpitali i chce
mieć papierosy dla rannych. Niestety, papierosów nie mamy, więc
Krysieńka proponuje cukierki - ksiądz się zgadza. Termin ślubu ustalono
na jutro (niedziela) na godz. 10.00. Krysieńka włoży na siebie kostium
(przerobiony rok temu ze starego garnituru Jasieńka), a Janusz -
skórzaną kurtkę. Świadkami mają być : Basia Pakulska - jedyna znajoma z
czasów przedpowstaniowych, którą udało się zawiadomić o ślubie -
dowódca plutonu Krysieńki - por. "Głowacki" - oraz jeden z jej
wyleczonych rannych, "Stanley". Janusz wystarał się o jakieś puszki na
uroczysty obiad oraz o kliszę do aparatu fotograficznego. Por.
"Głowacki" obiecał dać Krysieńce 3 dni urlopu, to samo dowódca Janusza.
Dziesiątego września od rana trwa kanonada połączona z
bombardowaniem. Wszyscy siedzą w piwnicach. Zbliża się godzina ślubu,
czas wychodzić z domu. Jak tu wyjść na ulicę? Próbuję namówić córeńkę do
odłożenia ślubu, ale nie chce o tym słyszeć. W sześcioro idziemy do
kaplicy zupełnie pustą ulicą Wilczą po gruzach i po świeżych śladach
krwi...
Kaplica jest już pełna powstańczego wojska, są również
świadkowie, tylko zamiast "Stanleya" przyszedł "Krawat", ponieważ
"Stanley" musiał iść do akcji (przysłał prez kolegę karteczkę z
życzeniami).
Krysia i Janusz schodzą do piwnicy po księdza.
Ceremonia ślubu odbywa się wśród huku bomb, w mroku, przy nikłym świetle
dwóch świeczek, które nie są w stanie rozproszyć ciemności. Nie mogę
się powstrzymać od płaczu. Jakżeż ten ślub odbiega od mojego ślubu i od
wszystkich ślubów, na których byłam obecna... Jak się ułoży wspólne
życie młodych rozpoczęte w tak tragicznych warunkach?
Składamy życzenia
młodej parze; oboje mają twarze pogodne w odróżnieniu od nas, rodziców,
wzruszonych i spłakanych. Koleżanki z patrolu sanitarnego ofiarują
Krysi malutki bukiecik begonii (pewno z jakiegoś balkonu) - to jedyne
kwiatki jakie otrzymała. Ani na chwilę nie ustaje bombardowanie.
Pustą ulicą wracamy do domu, a młodzi idą... zrobić
sobie zdjęcia przy najbliższej barykadzie oraz odwiedzić rannych w
szpitalu na Mokotowskiej. Nie schodzimy do piwnicy, szykuję obiad
(głównie z produktów z puszek przyniesionych przez Janusza), nakrywamy
stół czystym obrusem (który ani razu nie był używany podczas powstania).
Bardzo nam przykro, że nie będziemy mogli powitać młodych chlebem i
solą - chleba nie widzieliśmy już od 40 dni. Państwo O. wyjmują z
ukrycia dwie złote monety 20-dolarowe; ofiarują po jednej nowożeńcom na
szczęście. My z Jasieńkiem, niestety, nie posiadamy złota. Przychodzą
młodzi, są uśmiechnięci, jakby nie dotyczyło ich to, co się dzieje
dookoła. Obiad upływa w dobrym nastroju; nawet pani Bronisława, która
zawsze przebywała w piwnicy, przemogła strach i usiadła z nami do stołu.
Co jakiś czas rozlegają się bliskie wybuchy.
Szybko mijają dni urlopu naszych dzieci. Dwunastego
września Krystyna i Janusz wracają do swoich oddziałów, a my do
normalnego trybu życia. Jasieniek nadal systematycznie pełni dyżury,
natomiast pan Smogorzewski bardzo rzadko, bo władze administracyjne
zlecają mu różne zadania.