O godz. 17.00 przyjechałam z Włoch ostatnią
kolejką EDK. Wysiadłam przed gmachem poczty na rogu ulic Nowogrodzkiej i
Poznańskiej. W Warszawie właśnie rozpoczęło się Powstanie.
Muszę za wszelką cenę dotrzeć do domu! Przedostałam się
ulicą Poznańską do domu Hoża 41. Gdy wpadłam do jego bramy ujrzałam po
raz pierwszy grupę powstańców wychodzących z klatki schodowej. Razem z
nimi przebiegłam ulicą Marszałkowską. Potem biegłam już sama ulicą Hożą
aż do kamienicy oznaczonej numerem 7, gdzie mieszkałam razem z
rodzicami. W tym domu mieszkało kilka moich koleżanek: Wacia Sutowska,
Krysia Leszczyńska, Janka Kleszczewska, Alusia Gilewska, Hania
Baranowska i Daniela Białowąs (wszystkie miałyśmy po 17, 18 lat).
Spotkałyśmy się na podwórku, wywiązała się rozmowa:
- Strzelają gdzieś blisko.
- Z pewnością niebawem będą ranni. Gdzie im będą udzielać pierwszej pomocy?
- Tu nie ma w pobliżu żadnej lecznicy ani szpitala.
- Warto by coś zorganizować...
- Możemy chodzić po mieszkaniach i prosić o wszystko, co się może przydać w szpitalu. Chyba ludzie będą dawali...
Byłyśmy zachwycone, że zrobimy coś pożytecznego. I my się do czegoś przydamy!
Chodziłyśmy od mieszkania do mieszkania, wszyscy
lokatorzy coś nam ofiarowywali: łóżka, bieliznę pościelową, koce, środki
opatrunkowe, naczynia kuchenne, żywność. Dozorca udostępnił nam pusty,
poniemiecki, pięciopokojowy lokal na parterze domu Mokotowska 67,
przylegającym oficyną do naszego domu. Wieczorem miałyśmy już urządzony
mały szpital, pierwszy powstańczy szpital w rejonie: Marszałkowska -
Wilcza - Krucza - Hoża.
W bramie kamienicy Mokotowska 7 znalazłyśmy
pierwszego rannego. Był nim konduktor z tramwaju, który zakończył swój
ostatni przedpowstaniowy kurs na Placu Trzech Krzyży. Podczas
strzelaniny kula trafiła go w szczękę. We dwie przyprowadziłyśmy
rannego do naszego szpitala. Od razu zgłosił się doktor Meissner i
pielęgniarki. Okazało się , że doktor jest chirurgiem szczękowym. Zbadał
rannego i zadecydował, że niezbędna jest natychmiast operacja. Ale do
operacji konieczne są odpowiednie narzędzia... Więc co robić? Doktor
miał takie narzędzia w swoim mieszkaniu w pobliskich Alejach
Ujazdowskich na wprost Wilczej. W jego domu można było natknąć się na
Niemców, gdyż była to dzielnica niemiecka, z której większość Polaków
wysiedlono. W dodatku Aleje Ujazdowskie były pod stałym, silnym
ostrzałem. Kto pójdzie? Zdecydowałyśmy się iść na ochotnika we trzy z
Wacią i Danielą.
Doktor dał nam klucze do swego mieszkania i określił
dokładnie, gdzie leży walizeczka z narzędziami chirurgicznymi. Po ciemku
wyruszyłyśmy na niebezpieczną wyprawę. Nikt nas nie mógł ubezpieczać,
bo znajomi chłopcy nie mieli broni... W Alejach dostałyśmy się przez
okno do narożnego domu, potem przeczołgałyśmy się w poprzek jezdni na
drugą stronę ulicy. Dotarłyśmy do wskazanego mieszkania, bez trudu
otworzyłyśmy drzwi i odnalazłyśmy walizeczkę. Wszystko poszło gładko.
Kiedy schodziłyśmy ze schodów, uradowane, że udało nam się wykonać
trudne i niebezpieczne zadanie, nagle usłyszałyśmy tupot butów i jakieś
ciche głosy. Wystraszone, że to mogą być Niemcy, szybko wróciłyśmy na
górę. Co dalej robić? Każda chwila jest droga, ranny czeka na pomoc!
Mimo strachu zdecydowałyśmy się zjechać po poręczy na dół. Nikt nas nie
gonił! Szczęśliwie wróciłyśmy na Mokotowską i przekazałyśmy narzędzia
doktorowi Meissnerowi. (Służyły mu one nie tylko w naszym szpitaliku,
ale również potem w dużym szpitalu przy ul. Hożej 13).
Nasz cel został osiągnięty - szpitalik funkcjonował,
nie byłyśmy tu już dłużej potrzebne. Udałyśmy się na Mokotowską 73,
gdzie formował się mały powstańczy oddział pod dowództwem por. "Kłosa".
Dołączyłyśmy do oddziału, pomagałyśmy chłopcom umacniać dwie barykady: u
wylotu Hożej i u wylotu Mokotowskiej. Powstańcy znaleźli gdzieś makietę
osła i umieścili ją na szczycie barykady Mokotowska 73. Osłu zawiesili
na szyi portret Hitlera.