Zostaję przeniesiona do Grupy Technicznej w naszym
batalionie "Sokół", pod dowództwo kpt. "Litwosa".
Zaczynam nowy rozdział
moich powstańczych przeżyć.
Grupa Techniczna liczyła 16 osób, w tym 3 dziewczyny:
"Zasada", Lidia i ja. Produkowaliśmy granaty i butelki zapalające.
Trotyl pochodził z rozbrajanych niewypałów, przede wszystkim pocisków
granatnika, zbieranych po prostu na ulicach i podwórkach. Rozbrajaniem
niewypałów zajmowali się oczywiście nasi chłopcy, wiadomo, że była to
czynność niebezpieczna. Trotyl ucierany z cukrem w porcelanowych
moździerzach stanowił materiał wybuchowy, którym napełnialiśmy czerepy
granatów. Te czerepy - to były przedziwne twory. M.in. wykorzystywaliśmy
do tego celu... metalowe kule, stanowiące zakończenie wezgłowi
żelaznych łóżek. Do dziś nie wiem, w jaki sposób udawało nam się
nazbierać tyle kul.
Napełnione trotylem granaty uzbrajaliśmy w zapalniki
własnej produkcji. Zapalniki - to była specjalność naszej koleżanki
"Zasady", chemiczki. Na tym polu "Zasada" wykazała się nie lada
kunsztem, bo przecież pracowaliśmy w warunkach pełnego prymitywu. O ile
sobie przypominam, w skład materiałów użytych do zapalnika wchodziła
m.in. siarka z główek zapałek. Nie trzeba dodawać, że musieliśmy
skrzętnie gospodarować posiadanym zapasem materiałów, aby wytworzyć jak
najwięcej granatów.
Granaty własnej produkcji - jakże często jedyna broń
powstańców. Czasem również niebezpieczna... dla naszych chłopców.
Pamiętam, że idąc do akcji brali je w dłonie z pewnym charakterystycznym
gestem, lekko odchylając od siebie. Nawet tej broni nie było w
dostatecznej ilości. Niektórzy chłopcy szli do walki mając przy sobie
tylko dwa granaty...
A butelki zapalające? I te były produkowane w naszym
małym laboratorium, w pomieszczeniu, na którego drzwiach umieszczony
został napis: "Lokal rozrywkowy - szukasz śmierci, wstąp na chwilę". Pod
tym napisem wisiały ... ludzkie kości. Humor z gatunku makabrycznego,
lecz cóż, byliśmy przecież młodzi a już - jakże często - ocieraliśmy się
o śmierć.