Gdy ok. 25 września zostałem wyznaczony na dowódcę pozycji zlokalizowanej w "Cukierni Kuczyńskich", nadarzyła się okazja do przejęcia tajemniczego wora. Otóż codziennie wcześnie rano, z ukrycia w ruinach "Cristalu", odzywał się do nas przez całą szerokość Alej żołnierz niemiecki, pochodzący prawdopodobnie z ziem przygranicznych i znający skądś gwarową polszczyznę. Witał nas mniej więcej w taki sposób:

- Dziyń dobry, chłopoki. Jak wom idzie?

Z naszej strony padały podobne odpowiedzi i czasami "rozmowa" zmieniała się w małą dyskusję, bardziej humorystyczną niż napastliwą. Trzeba było przy tym uważać, żeby nie wychylać się z ukrycia, bo mogło to kosztować przynajmniej przerwę w życiorysie. Postanowiłem naprowadzić rozmowę na właściwe tory i rzuciłem dwie propozycje:

- Weźta tych swoich, co leżą na ulicy, bo przecież powinniście dbać o kamratów.

Wtedy padła odpowiedź:

- My zaczniemy brać, a wy zaczniecie rąbać i jeszcze więcej naszych będzie tam leżeć.

Na nasze zapewnienie, że w takiej sytuacji na pewno wstrzymamy się od strzelania, usłyszeliśmy, że jak przyjdzie leutnant, to będziemy mogli z nim pogadać.
Po pewnym czasie głos  z gruzów "Cristalu" odezwał się ponownie i zapowiedział, że leutnant już jest. Dalszą rozmowę prowadziliśmy nadal przez naszego "tłumacza". Powtórzyliśmy nasze propozycje i zapewnienia, że nie tylko nie będziemy strzelać w czasie podejmowania przez Niemców ich poległych żołnierzy, ale nawet im pomożemy. Już dziś nie pamiętam, która strona zaproponowała, aby cała akcja sprzątania trupów - a dla nas przeciągnięcia wora - rozpoczęła się od jednoczesnego wyjścia z obu stron jednego oficera. W tym miejscu kończyły się jednak moje kompetencje i na godzinę zawiesiłem dalsze rozmowy.

Złożyłem natychmiast meldunek rotmistrzowi "Jankowi", a następnie majorowi "Sokołowi", sugerując wykorzystanie sytuacji dla zdobycia zrzutowego worka. Ponieważ wstrzymanie ognia z naszej strony dotyczyło również pozycji sąsiednich obsadzonych przez inne jednostki (np. "Bełt" ) sprawa musiała oprzeć się o dowódcę odcinka majora "Sarnę". Tymczasem major  "Sokół" delegował na naszą pozycję por. "Skałę", który dobrze znał niemiecki i mógł się już  bezpośrednio porozumieć z leutnantem, znowu głosem przez całą szerokość skrzyżowania.

Rozmowy doprowadziły szybko do celu: następnego dnia o godzinie 16.00 akcja miała się rozpocząć.

Przed ustaloną godziną na naszą pozycję w "Cukierni Kuczyńskich" przybyło kilku wyższych oficerów, a nawet operator filmowy z kamerą. Zgodnie z zapowiedziami na odpowiedni sygnał jednocześnie wyszli z ruin ppor. "Miki", a z drugiej strony niemiecki leutnant. Zdecydowanym krokiem obaj zmierzali na środek skrzyżowania, tam elegancko, wzajemnie sobie zasalutowali i rozpoczęli rozmowę, której jednak z tej odległości nie mogliśmy słyszeć. Leutnant był w typowym mundurze Waffen SS, natomiast "Miki" w długim niemieckim motocyklowym płaszczu i niemieckim hełmie z polskim orzełkiem i opaską. Na ramieniu miał powstańczą opaskę. Prezentował się szczególnie bojowo, nie tylko całą sylwetką, bo przecież miał na lewym oku czarną opaskę. Oko stracił jeszcze w "Telefonach" na Starówce.

Na sygnał dany przez "Mikiego" i leutnanta, z każdej strony wyszło po kilku żołnierzy i również zbliżyło się do środka skrzyżowania. Wszystko odbywało się w kompletnej ciszy, zakłócanej jedynie przez terkot kamery filmowej. Również ja wyszedłem na skrzyżowanie. Niemcy zbierali swoich poległych, nasi sprzątali w tym czasie radziecki zrzutowy worek. Ponieważ Niemcy nie posiadali odpowiedniej ilości noszy, dostarczyliśmy im ze swej strony pewną ilość naszych. Cała ta scena trwała około 15 minut, w ciągu których "Miki" na środku skrzyżowania prowadził spokojną konwersację z leutnantem.
Akcja zakończyła się opuszczeniem skrzyżowania przez obie strony. Gdy już wszyscy zniknęli w swoich gruzach, na nowo rozpoczęła się strzelanina, ale z  jeszcze większą niż zwykle gwałtownością.

Na tym jednak nie koniec. Następnego dnia rano znów odezwał się z ruin "Crystalu" nasz rozmówca, komunikując, że chce z nami rozmawiać ten sam leutnant. Zameldowałem o tym majorowi "Sokołowi", który ponownie wyznaczył por. "Skałę" do dalszych kontaktów. Doszło do następnej rozmowy, w trakcie której leutnant dziękował nam za możliwość zabrania poległych żołnierzy i w imieniu majora, niemieckiego dowódcy batalionu prosił, aby ten mógł osobiście złożyć nam podziękowanie. W tym celu proponuje, aby trzech oficerów z naszej strony wyszło w ściśle określonym czasie na skrzyżowanie, po czym pójdą na spotkanie z niemieckim majorem. Jednocześnie na skrzyżowanie wyjdzie trzech oficerów niemieckich, którzy zostaną u nas w charakterze zakładników.