Joanna Pyziak-Chyła ps. "Pyzia" sanitariuszka szpital polowy Mokotowska 55
Ogłoszenie kapitulacji Powstania stwarza nową sytuację.
Wiadomo, że cała ludność musi opuścić Warszawę. Przed personelem
szpitali, a nawet przed uczestnikami walk stają trzy możliwości:
- albo wyjść z ludnością cywilną
- albo wyjść z rannymi i personelem szpitali
- albo wyjść w ramach oddziałów powstańczych do obozów jenieckich (lub innych).
W szpitalu na Mokotowskiej 55 panuje atmosfera powagi, wyciszenia i głęboko ukrytego smutku.
Forma ewakuacji szpitala to sprawa władz niemieckich i
kierownictwa tej powstańczej szpitalnej placówki. W kilka dni po
kapitulacji Powstania przed budynek przy Mokotowskiej 55 podjeżdżają
duże niemieckie samochody ciężarowe - "budy". Zabierają rannych. Nikt
dobrze nie wie, czy do szpitali na terenie Generalnej Guberni, czy do
Niemiec, czy, co nie daj Boże! do obozów.
Pamiętam taki moment: wchodzę do budynku przy ul.
Mokotowskiej 55, przed wejściem duży niemiecki samochód ciężarowy. Na
chodniku i w bramie domu - nosze z rannymi. W jednym z nich poznaję
kuzyna mojej koleżanki szkolnej od Królowej Jadwigi, Lilki
Wereszczakówny. To Stefan Gramlewicz. Zatrzymuję się. Rozmawiamy chwilę -
mówi, że otrzymał liczne zranienia od rozpryskującego się granatnika.
Żegnając go mówię: "do zobaczenia". Stefan podnosi oczy do góry i mówi: -
"chyba tam". Z tych kilku słów zrozumiałam, że ranni nie wiedzą, gdzie
zostaną zawiezieni i co ich czeka. Nie mogąc się poruszać o własnych
siłach, są zdani na łaskę losu.
Ewakuacja szpitala przy ul. Mokotowskiej 55 trwała kilka dni, przed 10-tym i po 10-tym października.
Ja wyszłam dnia 11 października z grupą około 20 osób
lżej rannych i kilku osób z personelu szpitalnego, na podstawie jakiejś
przepustki,pod kierunkiem dr Inki (późniejszej Świdowskiej). Ulicą
Grójecką dotarliśmy do stacji kolejki EKD. Przed godziną policyjną
znaleźliśmy się w Milanówku, ale już poza obrębem szpitala.*