Jerzy Ruszczyński kpr. pchor. "Biały" bat. "Miłosz"komp. "Ziuk" pluton "Kulawego"

Kapitulacja nie była kresem działania naszego plutonu. Pluton "Kulawego" został w Warszawie jako jeden z oddziałów, wyznaczonych zgodnie z układem kapitulacyjnym do pilnowania porządku w mieście. Było to duże wyróżnienie, ale i nawał nowych, ciężkich obowiązków.

Rozkaz dzienny z trzeciego października przyniósł wielu z nas upragnione awanse. Dzięki nieocenionym sanitariuszkom kilku podchorążych już tego samego dnia miało na ramionach gwiazdki oficerskie.

Pierwszy raz dostaliśmy żołd, wszyscy w równej wysokości: 7 dolarów i 2.000 złotych. Szacunek dla pieniądza zaczął nam wracać, gdy dowiedzieliśmy się, że na czarnym rynku cena broni spadła błyskawicznie. Jeszcze przed tygodniem byle piątka była na wagę złota, a teraz nawet peem można było kupić za niecały żołd.
Ponieważ pluton "Kulawego" miał zostać z bronią dłużej, niż inne oddziały idące do niewoli, chłopcy kupowali ją z zapałem, ciesząc się jak dzieci z ukochanych zabawek.

Przyzwyczajeni od dwóch miesięcy do kręcenia się w promieniu kilkuset metrów odbywali teraz długie wędrówki po całym mieście. chodzili na patrole sami lub wspólnie z Niemcami, towarzyszyli jako osłona delegacji, która omawiała szczegóły ewakuacji Warszawy. Rozbierali barykady, pomagali przy wychodzeniu ludności cywilnej, opiekowali się szpitalami, ścigali hieny plądrujące opuszczone mieszkania.

Chłopcy umieli ocenić zaufanie dowództwa i nie zawiedli go nawet wtedy, gdy przełożeni byli już za drutami obozów. Kilkadziesiąt dni wystarczyło, żeby samowolnych i swawolnych młodzików zamienić w dojrzałych i poważnych mężczyzn, spełniających każde żądanie bez zarzutu.

Przez całe Powstanie nie mieli tylu okazji do spełnienia dobrych uczynków, co w tym ostatnim tygodniu. Wykorzystywali je do kresu sił, nie chwaląc się, a nawet nie oczekując podziękowań. Próbowali zapłacić w ten sposób za cudowne ocalenie, za darowanie życia, z którym już się każdy w głębi duszy pożegnał.
Warszawa wyludniała się szybko. Niewielu bliźnich tkwiło jeszcze w ruinach. Patrole niemieckie coraz częściej sprawdzały, czy wszyscy Polacy opuścili swe umiłowane miasto. Dalsze przebywanie w nim groziło karą śmierci.

Najtrudniejsza była sytuacja tych, którzy nie mogli ryzykować spotkania z Niemcami. Błąkające się po Warszawie resztki uciekinierów z getta przeżyły Powstanie jako chwile wytchnienia od stokroć gorszej grozy poprzedniego ukrywania się. Teraz miało im zabraknąć życzliwych polskich dusz i ich dachów nad głową. Rozpacz i determinacja spotkanej grupki Żydów była bezgraniczna. Nasi chłopcy przypadkiem odkryli ich prowizoryczną kryjówkę, przeprowadzili nocą do zachowanej piwnicy pod ruinami gimnazjum im.Królowej Jadwigi, przenieśli zapas żywności, zamaskowali wejście.

Dziwne to było pożegnanie. Chłopcy, zawalając wejście do piwnicy, mieli ciężkie uczucie grzebania tych ludzi żywcem.
Pracowite dni minęły szybko, bezsenne noce nie różniły się od nich wiele. Nadszedł dzień dziewiątego października, dzień pożegnania z wyludnionymi, ale najukochańszymi ruinami, z najwierniejszą bronią.*