Jan Radecki ps. "Czarny" batalion "Iwo" 2 kompania III pluton
Wtorek 1 sierpnia 1944 nie zapowiadał tego, co
miało się dziać w Warszawie przez długie 63 dni i noce. Dzień był
słoneczny i upalny. Dla przeciętnego, zapędzonego przechodnia życie
miasta toczyło się normalnie. Patrole niemieckie chodziły jak zawsze,
ulicami jeździły wozy pancerne.
Około godziny 16.45 wsiadłem na placu Zbawiciela z
Józkiem Sinicą do tramwaju, aby pojechać na Pragę. Tramwaj dojeżdżał do
Hożej, gdy rozległy się strzały. Wszyscy wyskoczyli z tramwaju i skryli
się w bramach. Staliśmy tam około godziny. Na twarzach widać było
zdenerwowanie i niepokój. Nagle po przeciwnej stronie Hożej zobaczyliśmy
grupę złożoną z pięciu osób z biało-czerwonymi opaskami, prowadzący
miał pistolet. Zaraz za nim pojawił się większy oddział, który minął
Poznańską i poszedł dalej. W dali słychać było broń maszynową i wybuchy
granatów. To nasi szturmowali Ministerstwo Kolei na rogu Hożej i
Chałubińskiego. A więc zaczęło się!
Około godziny 21.00 ulica Hoża ożyła. Pod kierunkiem
żołnierzy AK zaczęliśmy budować barykady, pomagały nawet kobiety i
dzieci. Na skrzyżowaniu Hożej z Marszałkowską zbudowaliśmy trzy barykady
z płyt chodnikowych, bruku oraz wyposażenia kina "Urania" i teatru
"Studio". Dwie barykady przegradzały Hożą, a jedna - Marszałkowską.
Do budowy barykady na Marszałkowskiej wykorzystaliśmy
tramwaj, którym przyjechałem; przewróciliśmy go i ustawili w poprzek
jezdni.
Było już ciemno, gdyż zaczął padać ciepły, dobroczynny
deszcz, który gasił pierwsze pożary i chłodził zmęczonych budową
barykad. W ciągu nocy barykady były gotowe.
Późnym wieczorem wróciłem do domu, do którego miałem
blisko, gdyż mieszkałem przy ul. Wspólnej 42. Rodzice i braciszek bardzo
ucieszyli się z mojego powrotu, bo obawiali się, że stało się ze mną to
najgorsze...