Tadeusz Gnatowski inżynier zakładnik
W chwili wybuchu Powstania znajdowałem się przypadkowo
wraz z żoną w Alejach Ujazdowskich, w miejscu, w którym obecnie jest
kawiarnia "Ambasador". Do budynku wpadli Niemcy i kazali wszystkim wyjść
na ulicę. Przeprowadzili całą grupę na Wiejską do gmachu Sejmu pełnego
żandarmów. Kobiety i dzieci wkrótce zwolnili, natomiast kilkudziesięciu
mężczyzn zatrzymali jako zakładników. Początkowo nie dawali nam nic do
jedzenia, potem ogryzki chleba, wreszcie coś przypominającego gęstą
papkę, co nazywali zupą. Głód mocno dawał się nam we znaki. Spaliśmy na
betonie w ubraniach w podziemiach gmachu. Myliśmy się bez mydła. Byliśmy
brudni. Po jakimś czasie pojawiły się wszy.
Dręczył nas niepokój o rodziny. Ja martwiłem się o żonę
- dokąd udało się jej dotrzeć po zwolnieniu z Sejmu? Z pewnością nie
mogła wrócić do mieszkania na Żurawiej, jak więc egzystuje wśród obcych,
bez żywności i bez pieniędzy?
W Sejmie słychać było odgłosy walki zarówno od strony
ulicy Wiejskiej jak i od strony ulicy Rozbrat. Niemcy niemal codziennie
ponosili straty, wskutek czego znacznie przeceniali liczebność i
uzbrojenie powstańców. Brali nas do różnych prac: do zbierania zwłok
swoich żołnierzy, do kopania grobów, do rozbierania barykad, do
podejmowania zrzutów. Wziąłem udział w zbieraniu angielskich zrzutów z
terenu Szpitala Ujazdowskiego; w ręce żandarmów wpadły wówczas
angielskie miotacze ognia. Nazajutrz widziałem, jak Niemcy wypróbowywali
je paląc drzewa na terenie ogrodu sejmowego.
Czasami Niemcy brali zakładników "na szaber" do
opuszczonych mieszkań, aby pomogli w transporcie ciężkich przedmiotów.
Niemcy szukali kosztowności i antyków, a my - czegoś do zjedzenia.
Zdarzało się, że podczas wykonywania różnych czynności
zakładnicy byli ranni - wydzielano ich z grupy zdrowych i trzymano
osobno. Zakładników chorych na żołądek wyprowadzano do ogrodu sejmowego i
zabijano. Może żandarmi bali się tyfusu? Zwykła biegunka stawała się
wyrokiem śmierci...
Opuszczamy podziemia Sejmu
W połowie września, po sześciu tygodniach przebywania w podziemiach sejmowych w charakterze zakładników, Niemcy zapytali nas:
- Kto chce wyjechać z Warszawy?
Nie mieliśmy pojęcia, dokąd będziemy wywiezieni, ale
tak nam dokuczyła dotychczasowa sytuacja - niepewność jutra, głód, brud i
wszy - że wielu z naszej kilkudziesięcioosobowej grupy zdecydowało się
na wyjazd w nieznane.
Jakież było nasze przerażenie, gdy znaleźliśmy się w
podziemiach... gestapo w al. Szucha. Zaczęliśmy gorzko żałować, że
opuściliśmy podziemia sejmowe, spodziewaliśmy się najgorszego.
Zostaliśmy poddani rewizji, mnie zabrano - scyzoryk, a pozostawiono
pieniądze i sygnet! Dawało to dużo do myślenia i jeszcze pogarszało
samopoczucie.
Z gestapo zawieziono nas na Dworzec Zachodni, a potem
pociągiem elektrycznym do obozu w Pruszkowie. Po drodze zobaczyliśmy
ogrom zniszczeń w zachodniej dzielnicy Warszawy. W obozie spędziliśmy
bezsenną noc. O świcie załadowano nas do wagonów i wyruszyliśmy w
nieznane... Obawialiśmy się, że celem tej podróży jest Oświęcim.
Pod Skierniewicami wyskoczyłem z pociągu i dotarłem do RGO - ocalałem!
Co się stało z innymi zakładnikami nie wiem.