Eugeniusz Boratowski "Kiemlicz" bat. "Bełt" komp. "Skiba" pluton "Wysockiego"
23 sierpnia nasz pluton otrzymał rozkaz obsadzenia
narożnika Brackiej i Alej (dziś jest tam apteka). Jednocześnie po
drugiej stronie Alej chłopcy od "Leliwy" mieli zdobyć "Cristal".
Swój posterunek objęliśmy bez walki. Nie było tam też
żadnego innego oddziału powstańczego. Myślę o froncie budynku, bo w
podwórku przy zejściu do piwnicy bocznej oficyny była czujka kompanii
"Sokoła". Przede wszystkim zaczęliśmy od zbudowania umocnienia w
narożnym pomieszczeniu posklepowym. Były tam dwie wielkie witryny. Jedna
wychodziła na BGK, a druga na Aleje.
Sąsiedni dom na Brackiej zajmowali powstańcy od "Sokoła".
Nad narożnym pomieszczeniem parterowym, które
zajęliśmy, były tylko pionowe szkielety murów. Gruzy wszystkich pięter
leżały na suficie naszego pomieszczenia.
Bracka jest ulicą wąską, jakieś 15 m.
Na wprost naszego posterunku, za jezdnią i chodnikiem,
po drugiej stronie ulicy, był ogród BGK oddzielony od chodnika niskim,
półmetrowym murkiem z wysokim na półtora metra płotem z żeliwnych
prętów.
Do budynku BGK od tego płotu było około 30 m. Okna
wszystkich pięter zachodniego skrzydła BGK wychodziły na Bracką. Z okien
tych, szczególnie górnych, można było nas świetnie ostrzeliwać. W tej
sytuacji przede wszystkim postanowiliśmy umocnić workami z piaskiem
otwory okienne w naszym "bunkrze" od strony BGK i Alej. Worki i
prostokątny otwór na strzelnicę, zrobiony z czterech desek, dostarczyli
nam saperzy naszego Batalionu.
Tak się dziwnie złożyło, że w witrynie, którą
zabudowaliśmy workami, mimo zburzenia budynku i zawalenia się pięter,
zachowała się czarna papierowa zasłona zaciemnienia, która wisząc
zasłaniała całe okno.
Jedni z nas na podwórku budynku ładowali ziemię do
worków, inni je nosili, a układał je w oknach podch. "Wacek". Stał w
oknie, a od kul niemieckich chroniła go tylko wisząca, papierowa
zasłona.
Witryna była wysoka, toteż założono ją worami na
wysokość chyba 2,5 m. Pozostało jeszcze z metr otworu, którego nie
założyliśmy, bo po prostu worki były za ciężkie i nie mogliśmy ich tak
wysoko podnosić.
Witryna od Alej była zabezpieczona workami tylko do
połowy. Było lato, słońce mocno grzało, a niedaleko witryny, na chodniku
w Alejach, leżały rozkładające się ciała dwóch cywilnych mężczyzn,
zabitych przez Niemców. Nad ciałami unosiły się roje much, no i fetor
był niesamowity.
Muchy stale przeszkadzały i nam, siedzącym na placówce. Właziły w oczy i uszy i odpędzić się od nich było nie sposób.
Jeden z naszych zabitych miał na nogach mocne półbuty.
Nasze były już nie najlepsze, toteż patrzyliśmy na nie z zazdrością.
Szczególnie sierż. "Ryś", któremu już zupełnie jego własne rozlazły się.
Wreszcie nie wytrzymał i nocą zdjął je
nieboszczykowi. Niestety, były one nie do noszenia. A to z powodu
zapachu.Trzeba je było wyrzucić.
Na tej placówce, stróżując na zmianę dzień i noc, pluton nasz dotrwał do 9 września.
Wraz z nami stale przebywał patrol sanitarny, w którym były: "Teresa", "Ewa" i "Armida".
W czasie służby my byliśmy w "bunkrze", a one w
sąsiednim pomieszczeniu mieszkalnym, za ścianą. Tu urządziły sobie
kwaterę, w której przebywały dzień i noc.
Kilkunastodniowa służba na placówce przebiegała spokojnie.
My wprawdzie mieliśmy tam karabin ręczny, jeden
pistolet maszynowy "Błyskawica",butelki zapalające i "filipinki" -jednak
nie strzeliliśmy ani razu. Niemcy natomiast regularnie wypuszczali całe
taśmy pocisków na dom w Alejach, naprzeciwko nas.
Pobyt na placówce urozmaiciło nam kilka wydarzeń.
Kiedyś na przykład pchor. "Wacek", niespokojny duch,
znudził się siedzeniem w bunkrze, a ponieważ w ciszy nocnej usłyszał
Niemców, którzy rowem podeszli przez ogród od gmachu BGK do parkanu przy
Brackiej, postanowił ich przepędzić granatem.
Wlazł na gruzy leżące na suficie "bunkra", stamtąd rzucił granat powstańczej produkcji.
Był to granat, który przed wyrzuceniem należało
zapalićprzez potarcie wystającego zapalnika. Knot zapalał się i wtedy
trzeba było rzucać. No więc pchor. "Wacek" granat zapalił, ale tym razem
zdradził swoje stanowisko. Czy coś się od tego granatu Niemcom stało -
tego nie wiadomo.
Następnego dnia o zmierzchu ja miałem służbę.
Siedziałem wygodnie na krześle przy ścianie z worków, obserwując przez
otwór strzelniczy BGK i leżący przed nim ogród.
"Błyskawicę" trzymałem na kolanach.
Było zupełnie cicho. Obok mnie siedziała sanitariuszka "Ewa".
Rozmawialiśmy szeptem. W pewnym momencie usłyszałem
dochodzący z ogrodu lekki trzask i po chwili nad naszymi głowami
rozerwał się pocisk. Oczy i usta natychmiast były pełne ziemi.
Wyskoczyliśmy do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie siedziała reszta
plutonu i sanitariuszki.
Natychmiast kilku chłopców wskoczyło na nasze miejsce. Nic się jednak nie działo.
Okazało się, że pocisk granatnika lecąc stromym torem
trafił w niezasłoniętą część okna i rozerwał się na worku z ziemią.100
kg ziemi po prostu znikło. Jednak niezupełnie. Miałem ją za koszulą, w
spodniach i butach, "Ewa" to samo. A "Błyskawica" była zupełnie nią
zatkana. Trzeba było ją całą rozbierać.
Gdybyśmy siedzieli nie przy samej strzelnicy, a trochę
dalej, odłamki poszłyby w nas, a tak posiekały całą ścianę za naszymi
plecami od sufitu do podłogi. Ano - nie było sądzone.
Kolejne wydarzenie świadczy, że Niemcy nie zawsze pilnowali i obserwowali nas.
Zauważyliśmy mianowicie, że przed naszą strzelnicą na Brackiej leży coś na kształt karabinu.
Intrygowało to nas. Któregoś popołudnia wachmistrz
"Barcz" nie wytrzymał i odbarykadowawszy bramę, usytuowaną na wprost
BGK, wyszedł spokojnym krokiem na ulicę. Pod ścianą budynku poszedł w
lewo, podniósł to "coś" i spokojnie wrócił.
To "coś" to była lufa wymienna do CKM, umieszczona w
specjalnym futerale. Za "Barczem" wyszedłna ulicę por. "Skiba". Jego
zdobyczą był hełm.
Na jezdni w Alejach, mniej więcej tam, gdzie kończył
się budynek BGK i zaczynał ogród, stał wrak samochodu ciężarowego.
stojący wrak bardzo zainteresował naszego "Pola". Którejś ciemnej nocy
podczołgał się do niego i znalazł tam sporo konserw, które naturalnie
przeniósł.
W wiele lat po Powstaniu, z relacji ppor. "Antka" z
batalionu "Kiliński" dowiedziałem się, że zniszczenie tego samochodu i
wybicie załogi niemieckiej było dziełem jego plutonu.
Stało się to 15 sierpnia. Później, gdy nasi zajęli
"Cristal" i "Cafe Club", dwóch żołnierzy ppor. "Antka", mianowicie
"Michał" i "Anglik", podczołgali się nocą do samochodu i zabrali wybitej
załodze broń i amunicję. Dla nas zostawili konserwy.
Bohaterem innego wydarzenia był wspomniany już pchor. "Wacek".
Sierpień był upalny. Wodociągi nie działały od 14 sierpnia.
Nasze dziewczęta - sanitariuszki zdobywały gdzieś wodę
i trzymały ją w butelkach półlitrowych na zapleczu placówki - "bunkra".
W tym pomieszczeniu stały również butelki zapalające, a wśród nich
znalazła się - nie wiadomo po co i skąd - butelka z kwasem siarkowym.
"Wackowi" chciało się pić. Chwycił pierwszą lepszą butelkę, przechylił
do ust i natychmiast wypluł. Całe szczęście, że nie połknął. Był to kwas
siarkowy.
Jama ustna była popalona. Sanitariuszki przez wiele dni miały z nim dużo roboty. Wszystko skończyło się jednak szczęśliwie.
Mnie też się przytrafiło. A wszystko przez te muchy,
których było pełno. Po zejściu z placówki w bunkrze położyłem się w
pomieszczeniu mieszkalnym na materacu, aby trochę odpocząć. Muchy jednak
nie pozwałały na to, ciągle siadając na twarzy. Odganiałem je, ale to
nie pozwalało mi zasnąć. W pewnym momencie zauważyłem, że nic mi już po
twarzy nie łazi.
Zdziwiony otworzyłem oczy i cóż widzę. Jedna z naszych
trzech gracji sanitarnych, siedzących poprzednio pod przeciwległą
ścianą, zmieniła miejsce, klęczy obok mnie i chusteczką odgania muchy z
mojej twarzy. Przyznam się, że sanitariuszka ta, nota bene, opiekuje się
mną do dziś.
We wrześniu, było to dziesiątego, w trybie alarmowym
zabrano nas z Brackiej na Nowogrodzką 22. Nigdy już na Bracką nie
wróciliśmy. Słyszałem, że po nas miał tam swoje stanowiska "Sokół", lecz
został przez Niemców wyparty.
Potem musiano odbierać im ten bunkier.