Janusz Brzozowski pchor. "Orlik" batalion "Miłosz kompania "Redy" pluton "Kilofa"
Drugi września to przełomowa data dla mojego plutonu i dla całej kompanii "Redy".
Siedliśmy właśnie do "obiadu" (zupa "pluj") na
pierwszym piętrze plebanii na Książęcej, gdy na salę wpadła łączniczka z
okrzykiem:
- Niemcy bombardują YMCA!
Skoczyliśmy do "zbrojowni", gdzie ppor. "Kilof"wydawał broń i granaty. Kto otrzymał, biegł w kierunku YMCA z okrzykiem:
- Huraaa!
Zanim opadł kurz wywołany wybuchami zrzuconych z
samolotu bomb, byliśmy w połowie drogi do YMCA od strony Instytutu
Głuchoniemych i Ociemniałych. Do ataku ruszyły wszystkie oddziały
naszego batalionu zgrupowane w pobliżu. Zaskoczona szaleńczym atakiem
niemiecka załoga pospiesznie opuszczała budynek, kierując zaporowy ogień
z broni maszynowej na atakujących, celem zabezpieczenia sobie drogi
odwrotu. Na świetlny sygnał zagrożonych niemiecka załoga Sejmu
skierowała na nas również ogień, osłaniający wycofujących się z YMCA.
Atakujący zalegli, ale co chwila, mimo silnego ognia broni maszynowej,
podrywały się grupki, tak że atak trwał nieprzerwanie. Oddane z jedynego
naszego "piata" strzały zrobiły wyłom w budynku. Chyba w dwadzieścia
minut od rozpoczęcia ataku wdarliśmy się na teren YMCA przez wyłom i
przez okna parteru od strony ul. Konopnickiej.
W YMCA zdobyliśmy kilkanaście sztuk kb, kilka pm i
sporo amunicji. Zastaliśmy tam również spore magazyny obuwia,
materiałów, z których następnie szyto mundury dla powstańców, duży skład
pasmanterii, która posłużyła do sporządzania dystynkcji, i trochę
zapasów żywności. Załoga niemiecka, wykorzystując ogień z Sejmu,
wycofała się na teren sejmowy. Zostali przez nas uwolnieni dwaj jeńcy
radzieccy, lejtnant Kola i szeregowiec. Obaj zostali włączeni do naszego
plutonu, do drużyny ppor. "Górala". Kola był w późniejszym okresie
wykorzystywany przez KG AK do nawiązania łączności z dowództwem
radzieckim.
W ataku na YMCA zginął dowódca naszego plutonu, ppor.
"Kilof". Trafiony serią z broni maszynowej poległ na miejscu. Mieliśmy
również kilku rannych, wśród nich kontuzji doznał dowódca kompanii, kpt.
"Reda". Ogólnie straty w zabitych i rannych były znacznie wyższe,
ponieważ dotyczyły one wielu jednostek zlokalizowanych na Wiejskiej,
Frascati, Prusa, Konopnickiej i w Instytucie Głuchoniemych i
Ociemniałych.
2 września w gmachu YMCA stanęła załogą część kompanii
"Redy" wolna od służby liniowej. Dowództwo nad nową załogą YMCA objął z
ramienia rannego kpt. "Redy" por. "Czółno".
3 i 4 września dotychczas zajmowane przez nasz pluton placówki i stanowiska przejęły oddziały ewakuowane ze Starego Miasta.
Kompania uzyskała większe uzupełnienia w ludziach i
uzbrojeniu ze zrzutów radzieckich w postaci granatnika i rusznicy wraz z
nabojami, które już wkrótce bardzo się przydały, gdyż Niemcy
samochodami pancernymi rozpoczęli atakować nasze placówki
ubezpieczeniowe i sam gmach YMCA.
Na 17 września wyznaczono termin uroczystej Mszy
Świętej w YMCA, w której uczestniczyć miały wszystkie pododdziały
batalionu "Miłosz" i sztab ppłk. "Sławbora", dowódcy podobwodu
Śródmieście Południowe.
Na kilkanaście minut przed terminem rozpoczęcia Mszy
Św. raz jeszcze udałem się na strych po materiały do dekoracji sali.
Nagle usłyszałem warkot kołującego nad dachem YMCA samolotu, następnie
jego pikowanie i świst lecącej bomby. Biegiem dopadłem klatki schodowej i
zacząłem zjeżdżać po poręczy w dół, gdy na budynek spadła pierwsza
bomba. Budynek zadrżał, zapanowała ciemność od unoszącego się pyłu. Nie
mając pewności, czy klatka schodowa pozostała cała, na ślepo zjeżdżałem
nadal po poręczy wprost do piwnic czy raczej niskiego parteru,
wzmocnionego drewnianymi stemplami, gdzie ulokowane były nasze kwatery.
W absolutnej ciemności, z wyciągniętymi przed siebie
rękami, na pamięć kierowałem się do drzwi kwatery. miałem do przejścia 3
do 4 metrów. Samolot w dalszym ciągu krążył nad budynkiem. Usłyszałem
kolejne, trzecie pikowanie, podryw, lot bomby, kruszenie się ścian i...
nagle zostałem wyrzucony podmuchem, przelatując w powietrzu, jak się
później okazało, około 6 metrów. Gdy już wylądowałem, usłyszałem kolejny
wybuch i posypały się na mnie gruzy. Na ułamek sekundy straciłem
przytomność.
Odzyskałem ją, gdy w głowie pojawiło się pytanie - żyjesz?
Samolot nadal krążył nad budynkiem. Czuję na sobie ciężar gruzu,
poruszam palcami nóg, w porządku. Przez uchylone drzwi kwatery naszego
plutonu dostrzegam promień światła dochodzącego przez okna od ul.
Konopnickiej. Uwalniam ramiona, odrzucam część gruzu blokującego mój
tułów i nogi, podnoszę się! Wchodzę do kwatery. W kwaterze, opierając
się plecami o ściany nośne, przyklejeni do nich, stoją nasi żołnierze
nie ruszając się z miejsca. Samolot pikuje po raz czwarty. Nie myśląc
długo rzucam rozkaz:
- Wybijać okna! Opuścić kwaterę i zalec na przedpolu!
Rozkaz został natychmiast wykonany.
Zaległem przy murze oporowym stanowiącym jeden z
wjazdów do garaży przy ul. Wiejskiej. Zobaczyłem biegnących żołnierzy,
którzy chcieli znaleźć schronienie. Usiłowałem krzykiem zatrzymać ich;
tylko niektórzy usłuchali. Kołujący samolot zrzucił piątą, ostatnią w
czasie tego ataku bombę właśnie na garaże. Po odlocie samolotu
próbowałem się podnieść i zrobić parę kroków. Każde poruszenie sprawiało
mi wielki ból. Nie wiem skąd i jak znaleźli się koło mnie pchor.
"Zbych" i łączniczka "Myszka". Przetransportowali mnie do szpitala na
Mokotowską. W szpitalu przebywałem osiem dni. W tym okresie kompania
"Redy" prowadziła najcięższe walki odpierającataki Niemców wspierane
czołgami. niemcy usiłowali zlikwidować naszą placówkę w willi
Pniewskiego, położonej blisko YMCA. Placówka ta miała wielkie znaczenie
dla utrzymania połączenia między Śródmieściem Południowym a załogą
Czerniakowa. W walkach tych mój pluton poniósł ciężkie ofiary w zabitych
i rannych. Z najbliższych moich kolegów kontuzjowani i ranni byli:
plutonowi "Czar" i "Nar", "Kobryń" i pchor. "Zbych", który kilka dni
temu odnosił mnie do szpitala.
Po zbombardowaniu YMCA kwatery kompanii "Redy" zostały
przeniesione do garaży i w Aleje Ujazdowskie, ale YMCA, chociaż
uszkodzona bombami, pozostała nadal powstańczą placówką strzeżoną we
dnie i w nocy i gotową do odparcia ataków.
22 września w nocy wartownik w YMCA usłyszał ze
zdumieniem polskie głosy pod samym gmachem, blisko ul. Frascati, zajętej
na tym odcinku przez Niemców. Zawołał:
-Stój, kto idzie?
Okazało się, że to pięcioosobowa grupa powstańców z
por. "Jerzym" (dowódcąharcerskiego batalionu "Zośka") na czele przedarła
się z opanowanego już przez wroga Czerniakowa. Do YMCA dotarła pierwsza
tragiczna wieść o kilku dniach dramatycznej, bohaterskiej walki
odciętych oddziałów i o ich zagładzie...
25 września wróciłem ze szpitala. Zastałem prawie
całkowicie zmieniony skład plutonu "Kilof"; pozostało niewielu z tych
chłopców, którzy wzięli udział w pierwszej zbiórce na plebanii przy ul.
Książęcej na początku Powstania...
Jako rekonwalescenta nie w pełni sprawnego do walki
oddelegowano mnie do dyspozycji dowództwa Podobwodu i powierzono funkcję
oficera dyżurnego.
Przy włazie do kanału, znajdującym się w Alejach
Ujazdowskich u wylotu Wilczej, tuż przy barykadzie, odbierałem
powstańców ewakuowanych kanałami z zajętego już przez Niemców Mokotowa.
Byli skrajnie wyczerpani i brudni.