Helena Schabińska Modrzejewska ps. "Dzidka" batalion "Miłosz" kompania "Reda" pluton "Kłos"
Pierwszego września, około godz. 10.00 artyleria
niemiecka zaczyna ostrzeliwać okolice pl. Trzech Krzyży, niebawem
nadlatują stukasy*, przelatują wzdłuż Książęcej. Sądzimy, że rozpocznie
się bombardowanie "gardła" łączącego Górny Czerniaków ze Śródmieściem,
jednak bombardowanie nie nastąpiło. Natomiast na południu Niemcy atakują
dwukrotnie nasze pozycje wzdłuż skarpy pod szpital Św.
Łazarza.atakowani jesteśmy równocześnie z Muzeum Narodowego oraz od
strony Sejmu, z którego wyjechały dwa czołgi i ustawiły się na skarpie
wąwozu przy willi Pniewskiego. Odpieramy obydwa ataki wspólnie z III
plutonem "Kilofa".
W nocy nazrywałam kwiatów, rano po służbie uzyskałam
przepustkę i pobiegłam do domu. Dziś imieniny Mamy, muszę złożyć
życzenia. O 12.00 mam się zameldować w mp. Kiedy wracam od Mamy, widzę
pikujące samoloty. Zatrzymuję się w bramie między Bracką a Nowym
Światem. W moich oczach spadają trzy bomby i burzą kościół Św.
Aleksandra.
Bombardowanie nadal trwa, ale już po drugiej stronie placu,
więc nie widzę skutków. Biegnę na mp - zastaję tylko wartownika, który
mnie informuje, że oddział atakuje gmach YMCA. Biegnę tam, wpadam prawie
ostatnia. Spostrzegam leżący pod nogami granat ręczny trzonkowy,
zabezpieczony, lecz bez nakrętki. Podnoszę go i schodzę w dół po kilku
schodkach. Dochodzę do okna na podwórko.Widzę Niemca odwróconego do mnie
tyłem, który podnosi plecak z podłogi. Wrzeszczę:
- Haende hoch!
Niemiec nie próbuje się odwrócić, podnosi ręce i stoi
twarzą do ściany. Wpadają koledzy, odprowadzają Niemca do dowództwa.
Później zostaję odznaczona Krzyżem Walecznych. Podobno zatrzymany przeze
mnie oficer był dowódcą załogi YMCA. O wiele później kpt. "Reda"
opowiadał mi, jak spytał jeńca:
- Dlaczego pan dał się złapać nieuzbrojonej kobiecie?
Niemiec odpowiedział:
- Bałem się, bo kobiety są nieobliczalne i nie wiedziałem, co by zrobiła.
Dowiaduję się, że podczas bombardowania rejonu placu
Trzech Krzyży ppor. "Kilof" zauważył sygnały, dawane z Sejmu w postaci
czerwonych rakiet, wskazujące pozycje polskie. Szczęśliwym zbiegiem
okoliczności miał przy sobie rakietnicę i wystrzelił parę rakiet w
kierunku YMCA. Fortel się udał: lotnik niemiecki zauważył te sygnały,
przypikował i rzucił jedną z bomb przy ścianie od strony Nullo, a drugą w
pobliżu narożnika od strony B. Prusa. Wywołało to zamieszanie wśród
załogi niemieckiej i pomogło zająć obiekt. Straty kompanii są nieliczne,
lecz bardzo bolesne: poległ główny autor akcji ppor. "Kilof" oraz
pchor. "Leszek".
Podczas akcji zdobywania YMCA nasze trzy stanowiska
pod szpitalem Św. Łazarza były obsadzone tylko przez część "wypadówki" z
naszego plutonu, uzbrojonej w granaty i 1 km ustawiony w oknie budynku
na Książęcej w kierunku szpitala. Marnie byłoby, gdyby Niemcy o tym
wiedzieli i wyprowadzili w tym czasie natarcie z Muzeum...
5 września przekazujemy placówkę w szpitalu żołnierzom
ze Starówki, sami zajmujemy stanowiska wzdłuż skarpy pod Łazarzem. Od
strony szkoły, od Nowego Światu, posterunki wystawia II pluton
głuchoniemych "Mundka" i III pluton, który nadal nazywa się plutonem
"Kilofa", chociaż "Kilof" poległ.
Robimy plany zdobycia Muzeum. Mamy wstępne rozeznanie,
jak wygląda teren między szpitalem Św. Łazarza a Muzeum, jednak nie mamy
pewności, gdzie usytuowane są stanowiska w oknach, a także przejścia
między szpitalem a Muzeum oraz które bunkry są czynne. Ażeby uzyskać te
wiadomości postanowiono przedostać się nocą, gdy Niemcy ściągali
posterunki, do nieczynnego bunkra od strony Smolnej i przez cały dzień
obserwować przedpole Muzeum. Poszli: "Teddy" i "Hanka Czarna". Wyruszyli
o godz. 22.00. Posterunki od strony ul. Smolnej były wówczas obsadzone
przez skierowaną do nas drużynę z batalionu "Iwo", dowodzoną przez ppor.
"Koguta". Posterunki te nie zostały przez ppor. "Koguta" dokładnie
poinformowane, że będzie szedł nasz patrol. W momencie, gdy "Teddy" i
"Hanka Czarna" znaleźli się na tle ściany spalonego magazynu, oddano do
nich dwa strzały. Jeden z pocisków trafił "Hankę" w nogę i strzaskał
kość udową. Akcja nie powiodła się.
Pełnimy służbę na większym niż dotychczas terenie.
Służba obejmuje patrole, wypady i penetrację terenów, począwszy od willi
Pniewskiego, poprzez Ambasadę Chińską i ruiny Ambasady Francuskiej aż
po Sejm.
Pewnego razu, gdy jesteśmy w willi Pniewskiego, zapala się jej dach. Inżynier Pniewski uspokaja nas:
- Nie obawiajcie się, nic się nam nie stanie, spłonie tylko dach, bo dom posiada strop przeciwpożarowy.
Kompania bierze udział w uroczystej Mszy Świętej w sali
gimnastycznej YMCA. Przez całą śpiewamy pieśni religijne, a na końcu
"Boże coś Polskę". Wielu żołnierzy przyjmuje komunię świętą.
Niemcy atakują YMCA; odpieramy atak uszkadzając dwa czołgi.
11 września następuje silne bombardowanie "domów
włoskich" - rozpadają się jak domki z kart. Zostaje ciężko ranny kpt.
"Reda"; łapię torbę sanitarną i lecę na pomoc. Dobiegam do niego i w tym
momencie jestem ranna w nogi. Po chwili koledzy odnajdują nas i
przenoszą na drzwiach, zastępujących nosze, do szpitala w Instytucie
Głuchoniemych i Ociemniałych. Przebywam tam krótko, gdyż Niemcy
przerywają połączenie z Czerniakowem i zbliżają się do terenów
Instytutu. Głuchoniemi ciągną mnie przekopem pod ul. Wiejską do szpitala
w Al. Ujazdowskich. Stamtąd zabiera mnie ojciec. Rodzice zdecydowali,
że najlepiej będzie mi w domu. Ojciec razem z kolegą przenoszą mnie do
domu na Hożą 7, gdzie mieszkamy na parterze. Jednak podczas Powstania
nie ma miejsc dobrych i bezpiecznych na terenie Warszawy... Niemcy
bombardują Śródmieście. Spadają bomby na nasz dom. Uderzenie bomby w
ścianę szczytową ul. Hożej 7 i 9 wali obydwie oficyny. Z naszego
3-pokojowego mieszkania o powierzchni o. 100 m2 pozostaje tylko jedna
ściana ostatniego pokoju. Właśnie przy tej ścianie ja leżę na łóżku,
mama siedzi na moim łóżku, a ojciec stoi przy nas. Rodzice byli oboje
przy mnie, ponieważ niedawno odzyskałam przytomność i gadałam bez
przerwy. Wszyscy ocaleliśmy. Nie byliśmy zasypani, a tylko przysypani
szczątkami muru i przykryci pyłem. Zostanę wyciągnięta i odniesiona do
szpitala w szkole przy ul. Hożej 13. W szpital uderza "krowa" - znów
jestem przysypana. Znowu ojciec organizuje moją przeprowadzkę tym razem
do swojego warsztatu ślusarskiego mieszczącego się w suterenie w domu
przy ul. Mokotowskiej 62. W warsztacie na kupie żelastwa jest ustawiony
wierzch od tapczanu. Tu będę leżeć aż do wyjścia z Warszawy. Nogi bardzo
bolą, rany ropieją. Przychodzi lekarz, zmienia opatrunki. Odwiedza mnie
Lech, troszczy się bardzo o mnie, przynosi żywność, wodę. Słychać
ostrzał "krów", a ja nie mogę się ruszyć! Na pierwszej linii w pobliżu
wroga nigdy się nie bałam, a teraz boję się, chociaż znajduję się na
tyłach...