Wacław Urbański ps. "Wacek" batalion "Miłosz" kompania "Bradl" pluton "Truk"
Drugiego września rano przydzielono mi dziesięciu
mężczyzn i polecono konwojować transport cukru wynoszący 500 kg. Koło
godziny 13-tej, w drodze powrotnej, zaskakuje nas nalot. Część ludzi z
ładunkiem cukru udaje się w stronę Mokotowskiej, a część chce się
schronić w gmachu gimnazjum Królowej Jadwigi. Polecam im iść na
Mokotowską 73 i dołączyć do konwoju. I szczęśliwie się złożyło, że nie
znaleźli się w gmachu szkoły. Z bramy domu na Mokotowskiej widzimy, jak
samoloty niemieckie obracają w ruinę front i jedno skrzydło gimnazjum
(pod gruzami zginęło ponad 20 osób)*, kościół Św. Aleksandra, duży,
nowoczesny dom z kinem "Napoleon"oraz domy po jednej stronie ul.
Bolesława Prusa.
Jedna z bomb, przeznaczonych dla powstańczych placówek,
wybuchła przed narożnikiem zajętego przez Niemców gmachu YMCA. Podmuch
niszczy umocnienia przy drzwiach wejściowych i oknach gmachu. Blisko
znajduje się "Władek". Nie zwraca uwagi na trwający jeszcze nalot, nie
czeka na rozkaz dowódcy. Uzbrojony jedynie w pistolet "Mauzer",
przebiega kilkadziesiąt metrów ulicą Prusa, nie sprawdza nawet, czy
koledzy biegną za nim. W kilkanaście sekund znajduje się obok drzwi
YMCA. Słyszy nerwowe rozkazy, bieganinę załogi wystraszonej bombami. Zza
framugi drzwi ostrzeliwuje okna, głośno w języku niemieckim wzywa
Niemców do poddania się, grozi wysadzeniem gmachu w powietrze. Jest sam.
Niemcy próbują dosięgnąć go strzałami z broni maszynowej, ale to się
nie udaje, jest zbyt blisko budynku. Wyrzucają więc granaty zaczepne.
Eksplodują za daleko, "Władek" jest tylko lekko zraniony w palec lewej
ręki. Następne granaty mogą jednak okazać się groźniejsze. Nie ma na co
czekać! Wskakuje do leja po bombie, a potem po jakiejś wystającej spod
odbitego tynku instalacji, dosięga okna i dostaje się do jednego z
pokojów. Jest sam jeden w pełnej Niemców YMCE! przez uchylone drzwi
pokoju widzi, że Niemcy biegają i dźwigają tobołki. Chyba szykują się do
opuszczenia gmachu? Strzela do nich kilkakrotnie, oni odpowiadają
strzałami, ale niecelnie. Cofa się do okna i woła do kolegów
znajdujących się po drugiej stronie ulicy:
- Chłopaki, dajcie granaty!
"Czekolada" przebiega jezdnię i podaje mu dwie sztuki,
które Władek wyrzuca do holu. Po ich eksplozji biegnie do holu i dogania
oddalającego się Niemca. W tym czasie do YMCA weszli już przez okno:
"Goryl", "Wirski", "Kuba", "Brzoza" i inni. "Władek" oddaje Niemca w
ręce kolegów. Powstańcy rozbiegają się po gmachu.
W tym samym czasie gmach YMCA atakują również plutony kompanii "Redy" naszego batalionu.
Niemcy opuszczają gmach i uciekają do Sejmu przez ruiny
Ambasady Francuskiej. Dowódca YMCA dostaje się do niewoli. Zatrzymała
go siedemnastoletnia dziewczyna z kompanii "Redy".
Za odwagę przy zdobywaniu YMCA "Władek" zostaje odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.
Dzięki zdobyciu YMCA łączność Śródmieścia Południowego z Czerniakowem jest wzmocniona.
Ppłk. "Sławbor" poleca kompanii "Redy" obsadzić YMCA.
Żołnierze od Bradla z żalem opuszczają gmach, do którego zdobycia bardzo
się przyczynili.
Po zapadnięciu zmroku por. "Truk" zbiera grupę
ochotników i organizuje nocny wypad w celu penetracji ruin Ambasady
Francuskiej i ogródków pobliskich willi. Wszyscy mamy buty owinięte
szmatami, aby zachowywać się cicho i nie zdradzać swojej obecności. Por.
"Truk" nakazuje wielką ostrożność i ciszę. W jednym z ogródków
"Czekolada" słyszy podejrzane szmery, więc posyła w tym kierunku serię z
pm. Okazało się, że w kartoflach ukrywał się ranny niemiecki podoficer.
Seria jest celna, Niemiec ginie. Por. "Truk" wyjmuje mu z kieszeni
srebrny ryngraf z Matką Boską na tle orła polskiego.
Nasza kompania toczy ciężkie boje o utrzymanie
zdobytych domów przy ul. Frascati. Z ogrodu sejmowego codziennie
wyjeżdża czołg i ostrzeliwuje nasze pozycje. Dowódca kompanii, por.
"Bradl", sprowadza piata. Por. "Truk" wybiera dwóch żołnierzy, wskazuje
im odpowiednie stanowisko i... celny pocisk z piata unieruchamia czołg.
Polują na nas niemieccy snajperzy.
4 września sanitariuszka "Niemira" pełni służbę na
posterunku w domu Frascati 4. Wypatrzył ją snajper i postrzelił
śmiertelnie w brzuch kulą dum-dum. Na pomoc przybiegła "Grażyna".
Płacząc usiłuje za pomocą gazy sterylnej przytrzymać wyciekające z jamy
brzusznej jelita i zabandażować brzuch. Robi rannej zastrzyk mający
zapobiec krwotokowi i uśmierzyć ból. Mówi do umierającej:
- Trzymaj się. Przeniesiemy cię do szpitala.
Zupełnie przytomna "Niemira" szepcze:
- Nie warto... Mam poszarpane jelita, zaraz nastąpi
krwotok. Nie róbcie mi żadnych zabiegów, nie dawajcie lekarstw, szkoda
ich. Nie martwcie się o mnie, myślcie o sobie, bo nie wiadomo, co
jeszcze z wami będzie. Nie obawiam się śmierci, jestem na nią
przygotowana. Spotkam się "tam" z Witkiem*. Głos konającej staje się
niedosłyszalny**.
O świcie 7 września Niemcy dużą liczbą żołnierzy
atakuja przy wsparciu czołgów nasze pozycje w domach Frascati 4 i 6.
Musimy wycofać się podkopem na drugą stronę ulicy. Nasi saperzy
zakładają miny i barykadują podkop, a posterunki czuwają bez przerwy.
Sytuacja jest poważna... Po północy 8 wrzesnia Niemcy szturmują żelazne
bramy naszych domów numer 1 i 3. Mimo panujących ciemności nie dajemy
się zaskoczyć i skutecznie odpieramy natarcie. Niemcy wycofują się
zostawiając zabitych. Zdobywamy dużą liczbę karabinów i kilka
pistoletów.
Niemcy chcą za wszelką cenę wyprzeć naszych z budynku
Frascati 2 obsadzonego przez drużynę por. "Dołęgi".*** Skierowują dwa
goliaty na narożnik domu. Następują straszne wybuchy, na wyrwę w murze
naciera piechota z Sejmu. Nieliczna załoga granatami odpiera
napastników. Por. "Truk" kieruje część swego plutonu dla wsparcia
atakowanych, w tej grupie jestem również i ja. Czołg odjechał do Sejmu
po nowe goliaty. Z pół godziny czołg podjeżdża pod barykadę na ul.
Wiejskiej i w nią skierowuje goliata. Nie rozbił masywnej barykady, ale
płyty chodnikowe, ułożone dla jej wzmocnienia, wylatywały w górę aż na
balkony czwartego piętra. Następnie podjechał pod Izbę Przemysłowo-
Handlową i stamtąd skierował następnego goliata w narożnik domu Frascati
2. Po wybuchu znowu nacierają esesmani, policja i Ukraińcy, ale
opieramy się tym atakom. W czasie walki zostaje ranny por. "Dołęga".
Niemcy mają znacznie większe straty.
Następnej nocy od strony Wiejskiej dochodzą do nas
przeraźliwe krzyki; wydaje się, że mordowane są kobiety i dzieci.
Okazuje się, że to nacierający na barykadę Ukraińcy zostali oświetleni i
odparci przez żołnierzy z kompanii "Bradla" i z kompanii "Ziuka",
zajmującej pozycje po nieparzystej stronie Wiejskiej.
Po tym nieudanych atakach Niemcy przez jakiś czas nie
podejmują żadnych akcji. Czasem pojawia się czołg, ale trzyma się w
bezpiecznej odległości od naszych pozycji. Placówki nasze są
ostrzeliwane z broni maszynowej i z granatników, które wyrządzają nam
duże szkody.
Por. "Bradl" oprowadzał ppłk. "Sławbora" po naszych
stanowiskach. Po tej wizytacji spodziewaliśmy się, że coś się szykuje. I
nie omyliliśmy się.
Dnia 15 września poinformowano nas, że weźmiemy udział
w odbiciu domów Frascati 4 i 5. O świcie 16-tego "Czekolada", "Lasota" i
"Jastrząb" pod dowództwem pchor. "Dewajtisa" przeskoczyli z bramy domu
Frascati 2 pod garaż koło domu Frascati 4, schwytali dobrze uzbrojonego
esesmana, obrzucili granatami wejście do domu nr 4 i schody do piwnicy,
po czym oczyścili z Niemców parter i piętro. Nasza grupa, zlożona z 6
osób pod dowództwem por. "Truka", czekała w podkopie przy ul. Frascati
na sygnał do działania. Tym sygnałem miał być wybuch granatów rzuconych
przez pierwszą grupę atakującą górą. Czekamy w napięciu stojąc ciasno
obok siebie; jest z nami również sanitariuszka "Grażyna". Słyszymy
wybuch. Rzucamy się do przodu. Po wdarciu się powstańców do kotłowni
domu Niemcy ratują się ucieczką. W zadymionym korytarzu słychać tupot i
krzyki uciekających. Rzucamy za nimi parę granatów i oddajemy parę
krótkich serii z pm. Do piwnicy wbiega żołnierz niemiecki. Ponieważ
korytarz jest mocno zadymiony od wybuchów granatów - żołnierz chowa się w
łazience. Zmuszamy go do wyjścia i poddania się. Okazało się, że jest
to esesman uzbrojony w pm z zapasowymi magazynkami i w granaty. Błaga,
żeby go nie zabijać.Razem z "Odrobiną" rozbrajamy go i zamykamy na klucz
w łazience. Dziwimy się, że taki uzbrojony po zęby esesman poddał się
jak najgorszy tchórz...
Piwnice domu zostają szybko zajęte, zlikwidowanych
zostaje 3 żołnierzy niemieckich, stawiających opór. W jednej z piwnic
znajdujemy posłania zrobione z rozbitej beli papieru, złożony oficerski
mundur, stoliczek, a na nim 3 obiady i pół litra miętówki! Jesteśmy
bardzo głodni, ale wszyscy boją się spróbować obiadu, sądząc że jedzenie
jest zatrute ( o czym często donosi prasa powstańcza). Ja z kolegą nie
zważamy na możliwość zatrucia - zjadamy po półtorej porcji! Na miętówkę
znajduje się więcej amatorów.
W tej akcji zdobyliśmy bardzo dużą ilość granatów, amunicji do pm i do karabinów.
Podkopem pod ulicą dotarło do nas jeszcze czterech
żołnierzy, żeby wzmocnić nasze skromne siły. Przyszła też dziewczynka w
dwudziestoma granatami w koszyku*. Na polecenie por. "Truka" zrobiono z
tych granatów 3 wiązki - przy ich pomocy otwieramy przejście do piwnic
domu nr 6. Zabijamy dwóch Niemców ukrywających się w piwnicach i
atakujemy obsadę parteru. Niemcy są świetnie uzbrojeni, bronią się z
determinacją. W walce ginie "Karolek". W pewnym momencie zostaję
uderzony granatem w nogi; znajdujący się tuż przy mnie pchor. "Dewajtis"
błyskawicznie odciąga mnie i kopnięciem odrzuca granat. Wybuch
następuje dalej i nie wyrządza nam krzywdy.
Dzięki użyciu miotacza ognia opanowujemy dom nr 6,
powiększamy nasz zapas broni i amunicji. Por. "Truk" rozstawia
posterunki. Przydzielony zostałem do piwnicy z wybitym dużym otworem w
murze, gdzie wykopy łączyły ogród sejmowy z terenem Ambasady
Francuskiej. Oprócz mnie obsadę piwnicy stanowi st. sierżant pchor.
"Lasota", "Odrobina" i jakiś żołnierz, którego pseudonimu nie
przypominam sobie. Naszym zadaniem było nie dopuścić Niemców do wejścia,
aby im uniemożliwić korzystanie z wykopów. Za niespełna pięć minut do
naszej piwnicy wszedł Niemiec z formacji SA. Nie zauważył nas. Zaczął
oczyszczać buty z gliny i przeklinać. Zlikwidowaliśmy go po cichu.
Wszedł drugi, wysoki drab w czarnym mundurze, z trupią czaszką na
czapce. Gdy zobaczył biało-czerwone opaski na naszych mundurach, zbielał
jak papier - został zlikwidowany tak jak poprzednik. Po chwili wszedł
trzeci, w koszuli z zawiniętymi rękawami, z gołą głową, z pistoletem w
ręku. Zaczął otrząsać buty z ziemi. Zdziwił się niezmiernie zobaczywszy w
piwnicy czterech Polaków, któryś z nas oddał pojedynczy strzał. Niemiec
zachwiał się, ale nagle się wyprostował i oddał kilka strzałów w naszym
kierunku, na szczęście nie były one celne. Po chwili już nie żył.
Czwarty Niemiec podzielił los kolegów. Ciała zostały uprzątnięte, a krew
zasypana piaskiem. Czekamy w napięciu na następnych Niemców, gdyż
piwnica ta jest piwnicą przechodnią. Nikt się nie pojawia ...
Nagle od strony ogrodów sejmowych słyszymy warkot
czołgów i samochodów i krzyki żołnierzy - widocznie Niemcy przystępują
do przeciwnatarcia. Po chwili w naszą stronę zaczyna się przesuwać
zasłona dymna, za nią posuwa się wojsko. Zrywa się mały wiaterek i znosi
zasłonę w prawo w stronę pomnika płk. Nullo. Niemieccy żołnierze
również skręcają w prawo! Oficer wrzeszczy na nich, żeby zawracali.
Któryś z powstańców strzela do niego, kula ugodziła go śmiertelnie.
Piechota niemiecka kryje się w ruinach wysadzonych w powietrze willi, po
chwili jednak rusza w naszą stronę. Witamy Niemców silnym ogniem z okien
piwnic i parterów świeżo zajętych domów. Kilku Niemców pada, reszta
zawraca do ogrodu sejmowego. Niebawem wyrusza w naszą stronę druga, tym
razem silniejsza grupa Niemców. Zostaje ona odparta i Niemcy, jak w
poprzednim natarciu, cofają się do ogrodu sejmowego, tracąc paru
żołnierzy. Po 40 minutach Niemcy atakują nas trzeci raz.
Podzieleni na dwie grupy atakują równocześnie z budynku
przy ul. Senackiej i z ogrodu sejmowego. Pierwsza grupa naciera na dom
nr 4, a druga grupa - na dom nr 6. Nie dopuszczamy ich do żadnego z
budynków. Kilku próbuje po szańcach wykopów dotrzeć do naszego domu.
Stajemy z "Odrobiną " przy wejściu i strącamy paru atakujących do
wykopów, a reszta wycofuje się. Są zawracani przez swoich dowódców,
znowu nacierają na nasze domy.
Przy trzecim natarciu ustawiają karabiny maszynowe w
oknach domu przy ul. Senackiej i stamtąd ostrzeliwują nasze posterunki,
zmuszając nas do chwilowego zaprzestania ognia. Zobaczyłem Niemca
wyłaniającego się spoza gruzów. Chcę go zlikwidować, lecz w magazynku
zabrakło mi kul! Odrzucam automat i chwytam karabin, przyklękam i ...
otrzymuję postrzał w obojczyk. Ręka bezwładnie opada w dół, a karabin
uderza w piwniczny beton i oddaje strzał. Kolba odrzutem uderza mnie w
szczękę. Padam uderzając głową w beton. Tracę przytomność. Gdy
odzyskałem ją, słyszę przelatujące nade mną kule, które rykoszetem
odbijają się od ścian. Słyszę również jęki rannego "Odrobiny".
Znajdujemy się pod silnym ostrzałem i na razie nikt nie
może przyjść nam z pomocą.. Czuję, jak ciepła krew zalewa mi pierś i
plecy. Z rękawa sączy się struga krwi. Z narażeniem życia przedostaje
się do nas "Grażyna", czołgając się odciąga mnie w bezpieczne miejsce.
Założono mi prowizoryczny opatrunek, ułożono na noszach i przeniesiono
tunelem pod jezdnią na drugą stronę ul. Frascati. Teraz zajęła się mną
"Leśniczanka": obmyła z krwi piersi i plecy, zmieniła opatrunek.
Następnie przejęła mnie służba sanitarna plutonu por.
"Bończy"; podziemnymi przejściami oraz pod barykadami zaniesiono mnie do
szpitala na Mokotowską 55. Po drodze na ul. Wilczej spotkaliśmy nasze
łączniczki "Mirkę" i "Różę", asystowały mi w drodze do szpitala. W
piwnicach szpitala czekałem w zaduchu i smrodzie dwie godziny na zabieg.
Po zabiegu zostałem przeniesiony do naszego kompanijnego punktu
sanitarnego Wiejska 16. Następnego dnia odwiedził mnie por. "Truk".
Wręczył mi legitymację AK,oznajmił, że zostałem awansowany na starszego
strzelca i będę odznaczony Krzyżem Walecznych. Poinformował mnie, że moi
koledzy odparli ataki Niemców i utrzymali pozycję.
Przed ogłoszeniem kapitulacji zostałem awansowany do stopnia kaprala, miałem wówczas osiemnaście i pół roku.